Kochana Babciu!
Trafiły
nam się tej jesieni jakieś takie letnie dni: słoneczko grzeje, niebo błękitne,
tylko poranki wymagają ciepłego ubrania – i dobrze, bo na co byśmy narzekali?
Korzystając z pogody wsiedliśmy całą rodziną na rowery i hejże, na wyprawę! W
naszym wesołym mieście mamy mnóstwo ścieżek rowerowych – grzechem byłoby z nich nie korzystać! Mój rowerek jest
niewielki, za to w taki różowy dżez,
jak śpiewa pan w radio. Muszę się dużo na nim napedałować, żeby przejechać
tyle, co rodzice na swoich olbrzymach. Ale spokojnie, beze mnie nie pojadą!
Tylko M. stroi głupie miny i mnie pogania – też bym była taka mądra w foteliku
na taty rowerze!
Najpierw
jedziemy ścieżką – chodnikiem. Wypasiona dróżka! Falująca: góra, dół, góra, dół,
chodnik, wjazd, chodnik, wjazd – super! Jak w wesołym miasteczku! Potem
przejeżdżamy przez miasto – na szczęście znamy drogę, bo gdybyśmy chcieli
szukać szlaku, mielibyśmy kolejną atrakcję: podchody. Podobno jazda na rowerze pomaga schudnąć, bo częścią jazdy przez miasto jest aerobik: wsiąść, zejść, wsiąść, zejść. A to światła, a to rondo, to znów skrzyżowanie - mama twierdzi, że to jej poprawia figurę. Nasze miejskie ścieżki! Gdy pojedziesz nimi pierwszy raz, zaskoczą Cię na pewno! To
taki zaplanowany dreszczyk.