czwartek, 1 października 2015

123. Z PIEKŁA RODEM

                Kochana Babciu!
               
                Nie wiem, czy słyszałaś, ale kolejni bohaterowie bajki dla dzieci zostali dopisani do listy podstępnych potworów, które tylko czyhają, żeby w odpowiednim momencie wyskoczyć z dziecięcej wyobraźni i zawirusować mózg niebezpiecznymi wątpliwościami albo ideologiami. I znowu nie rozpoznałam ich w porę ani ja, ani nawet rodzice!
                Latem w jednej z gazet, których redaktorom wydaje się, że są prawe, pojawiła się informacja, że oto ukazał się film, który sieje zniszczenie w dziecięcych głowach. Jego bohaterami są minionki, małe żółte stworki, które wyglądają jak powiększone cytrynowe tik-taki w ogrodniczkach. Nie grzeszą nadmierną inteligencją, a żarty z ich udziałem, jak mówi tata, są podobnego rodzaju co w filmach pana Mela Brooksa, tyle że śmieszniejsze.
                Film, który opisano w gazecie jest już trzecim z ich udziałem, ale tak sprytnie swoje niecne charaktery ukrywały, że dopiero teraz redaktorzy wykryli, jakie są straszne! Wyobraź sobie, Babciu, że te małe, podstępne (choć sympatyczne) stworki za cel swojego istnienia obrały służenie najbardziej nikczemnej istocie, jaką znajdą na świecie. Czym jednak bardziej oddane są swemu panu, tym szybciej go unicestwiają… Czym więcej chcą wyrządzić zła, tym więcej z tego wychodzi dobrego - tata mówi, że już dawno temu ktoś pisał o diable, który miał tak samo, ale tamto też było mniej śmieszne. Jak wiadomo, miejsce diabła jest w piekle, zło zawsze powinno zostać surowo ukarane, dobro zwyciężyć – tylko co zrobić z minionkami? Ani to mądre, ani dobre, ani piękne, ani nawet poprawne politycznie - ale czasem, niechcący, pożyteczne. I według dzieci – zabawne.

                Ja widziałam tę nową bajkę i dwie poprzednie. Wydawało mi się, że są o tym, że nie zawsze ten, kto jest zły, musi być taki zawsze, że są rzeczy, które sprawiają, że nawet najgorszy może się poprawić. O tym, że kiedy coś, co wydawało się straszne, zostaje wyśmiane, wywołuje mniejszy strach i traci moc. A trochę może o tym, że złu i radości nigdy tak naprawdę razem po drodze, bo zło bierze się z braku radości i nadmiernej powagi. No i świetnie się bawiłam, tak jak inne dzieci. Ale ja mam za mało lat i za mało wiem o świecie, żeby rozpoznać takie niebezpieczeństwa, które nie są oczywiste, przez co tym bardziej podejrzane dla redaktorów…

                Jeszcze kiedy minionki można było oglądać w kinach, okazało się, że stworki potrafią naprawdę narozrabiać – również poza ekranem. W jednej z najsłynniejszych „restauracji” z jedzeniem, którego dla własnego dobra nie powinno się spożywać zbyt często, sprzedawano gadające zabawki – minionki. Takie plastikowe figurki są produkowane tam, gdzie wszystko inne z plastiku, dlatego gadały dość niewyraźnie w - i tak niezrozumiałym dla zdrowego człowieka - języku minionków. Okazało się jednak, że znaleźli się rodzice, którzy dosłyszeli w niewyraźnym bełkocie plastikowej zabawki jakieś bardzo brzydkie słowa, których na pewno sami nigdy nie używają, zwłaszcza w towarzystwie dzieci…
                Redaktorzy mogli wtedy od razu zakrzyknąć „A nie mówiliśmy!”. Ale nie zrobili tego, bo nie istnieje jedno wspólne stanowisko, co tak naprawdę mały łobuz mówi…





                Teraz już wiem, że niebezpieczeństwa czyhają na dzieci na każdym kanale, w każdym wieku i trzeba być czujnym. Na początku był teletubiś z torebką, który miał mi wmówić, że chcę być chłopcem. Potem okazało się, że nie powinnam oglądać Bolka i Lolka, że o Żwirku i Muchomorku nie wspomnę. Jeszcze później okazało się, że nawet Kubuś Puchatek, który wydawał się ostoją mądrości i spokoju również został wymyślony tylko po to, żeby namieszać mi w głowie. W ostatnim czasie zastanawiam się, czy już powinnam wyrzucić bajki o Sindbadzie i Alladynie, czy tylko schować gdzieś głęboko…

                Tata mówi, że książki, filmy czy rzeźby każdy rozumie po swojemu. Wiesz, Babciu, jak działa aparat fotograficzny? Tak w sumie, to ja też nie, ale na pewno na kliszy albo matrycy zapisuje się obraz, który wpada przez obiektyw. To, jak ten obraz będzie wyraźny, ile będzie w nim światła i jakie kolory, zależy od tego jak jest aparat nastawiony. Tata mówi, że my mamy w sobie takie aparaty, przez które obserwujemy świat - większość ludzi działa „na automacie” nastawionym przez innych, mniej lub bardziej stosownie do warunków. Nieliczni potrafią nastawiać swój aparat sami. Oczywiście, dzieciom nastawiają dorośli. I dopóki nikt dziecku za bardzo tego nastawienia nie ściemni, to będzie widziało w świecie dużo światła i kolorów – nawet w półmroku. Ale jeżeli ktoś przesadzi z przysłoną, to nawet mając słońce po swojej stronie, będzie widziało tylko zamazane, niewyraźne cienie. I tak mu już może zostać na zawsze i w każdej sytuacji.

                Z coraz większą uwagą przyglądam się więc rodzicom, którzy podobno na tych bajkach się wychowali i zastanawiam się, czy wszystko z nimi w porządku. I nie wiem, komu wierzyć, kiedy pomyślę, że ci redaktorzy, którzy dostrzegają niebezpieczeństwo tam, gdzie nikt inny go jeszcze nie zauważył, oglądali w dzieciństwie „zdrowe”, ale chyba jednak te same bajki…

                Jak myślisz, Babciu, kto tutaj ściemnia?...

Całuję Cię mocno!


Twoja J.


Podobne:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz