„Zapytaj, jakie są dowody na poparcie twierdzeń; domagaj się, żeby ideologie były wystarczająco dopracowane, byś mógł oddzielić retorykę od istotnych treści. (…) Popieraj myślenie krytyczne u dzieci od najwcześniejszych lat ich życia, ostrzegając je przed kłamliwymi reklamami telewizyjnymi, tendencyjnymi wypowiedziami i zniekształconymi punktami widzenia, jakie są im prezentowane. Pomóż im stać się mądrzejszymi i ostrożniejszymi konsumentami wiedzy.”
Philip Zimbardo
Obecni i Nieobecni Bywalcy Szkół,
Rozpoczęcie
roku szkolnego od dawna wywoływało we mnie smutną refleksję, że to wyjątkowo bojowy
dzień. I nie chodzi o rocznicę wybuchu II wojny światowej. Co roku, po
dwumiesięcznym rozejmie, wracają na swoje bastiony dwie od dawna walczące ze
sobą armie. Każdego pierwszego roboczego dnia września stają przeciwko sobie,
niczym żołnierze Trójprzymierza i Trójporozumienia w okopach, choć ze względu
na stosunek sił przypomina to raczej starcie konkwistadorów z Indianami. Ten
bojowy szyk na uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego symbolizuje to, co
będzie się działo przez kolejnych dziesięć miesięcy.
Sztandary
łopoczą w przeciągu w zatłoczonych salach gimnastycznych, a oni stoją tak, puszczając mimo uszu wszystkie
wypluwane do mikrofonów wbitych na statywy, jak nagie miecze, płomienne
przemowy - kurtuazyjne zapewnienia o radości, wzajemnym szacunku i przyjaźni -
jednocześnie mierząc się wzrokiem i oceniając siłę przeciwnika. Obok nowicjuszy
po obu stronach stoją specjaliści gotowi na pierwszy rzut oka wskazać we
wrogich szeregach tych, z którymi da się pertraktować, takich, których trzeba
będzie podchodzić fortelem i innych, wobec których skuteczna pozostanie tylko siła…
Stoi
tak Grono Pedagogiczne, a za nim mur doświadczenia, lata dorobku naukowego i
kulturowego cywilizacji Zachodu. Grono chce widzieć siebie w roli
pretorian schyłkowego imperium inteligencji, w dodatku na pierwszej linii frontu i pozbawionych wsparcia, a tłum przed sobą bardziej skłonne
jest traktować jako „dzikich” do ujarzmienia, niż przyszłych uczestników swojej cywilizacji.
Zaprawieni w bojach i pewni swoich racji wypinają piersi, jak żołnierze Cortesa
pancerze i demonstrują łaskawe pobłażanie,
które skończy się następnego dnia. Bo niejedna twarz za zaciśniętymi zębami
skrywa drapiącą w gardło frustrację i rozczarowanie: leżą w szufladach
zapomniane dyplomy, przez nikogo nieczytane prace, które miały otwierać drzwi
do wspaniałej kariery, ale okazały się niepotrzebne. Ideały i marzenia o pracy
nadającej życiu sens – wychowywaniu kolejnych pokoleń – legły w gruzach, kiedy
okazało się, że nie tylko nie ma co oczekiwać całowania po rękach w zamian za poświęcenie, ale w szeregach tej armii i na jej czele więcej jest najemników, niż ochotników…
Nowe
garnitury, garsonki i makijaże, specjalnie na tę okazję zakupione w największej
galerii w mieście wojewódzkim za pieniądze z dodatkowego etatu, wymierzone bywają
w bezczelność pępków świata, za którymi zazwyczaj stoją jeszcze bardziej bezczelni ich
rodzice: ci nie muszą umieć zapisać zdania bez błędu ani odróżniać Petersburga
od Portugalii, ale rozkręcali swoje biznesy, kiedy dzisiejsi członkowie Grona
poświęcali się nauce i to oni mają argumenty kończące każdą dyskusję… w
portfelach. Ten
szyk i elegancja Grona rozpaczliwie próbuje zadać kłam oskarżeniom o życiowe
nieudacznictwo, głoszonym przez klasę średnio wykształconą. A nieraz
też ratować pozory autorytetu po negocjowaniu z rodzicami ocen na koniec poprzedniego roku…
Zgrzytają
więc zębami znudzone muzyczki „przebranżowione” w ramach oszczędności na matematyczki,
niespełnione socjolożki od fizyki i zawzięci politolodzy od wuefu, którzy
są tutaj, bo muszą, a tak bardzo chcieliby być gdzie indziej. I coraz trudniej
im przekonać kogokolwiek, żeby zachwycił się czymś, do czego sami albo dawno
temu stracili serce, albo nigdy go nie mieli…
A
przeciwko utartemu porządkowi, rutynie i dekadencji imperium niezdolnego nawet do upadku staje rozszalały żywioł. Przeciw regularnemu, karnemu wojsku na
służbie formy, formułek i definicji postawione zostają pokłady nieobliczalnej i
niespokojnej energii. Zwrotna, lekka jazda atakująca z zaskoczenia. Barbarzyńskie hordy równie przywiązane do samowoli, co
podatne na manipulacje i łaknące silnego wodza. Nieokrzesana, bezlitosna
względem siebie nawzajem i skłócona, choć solidarna w walce przeciw wspólnemu
wrogowi, banda młokosów bez doświadczenia, za to z mniej lub bardziej otwartym
jeszcze umysłem. Partyzantka samodzielnego, przeważnie głupiego myślenia,
mająca tyle samo do stracenia, co do wygrania: wszystko. Niosą swoje emocje na
wierzchu, jak mięso w otwartej ranie, nawet wtedy, kiedy najbardziej próbują je
ukryć. Potrafią jednocześnie kochać i nienawidzić - tych samych i za to samo. Zadają
pytania, których niejeden pedagog boi się słuchać. Chłoną świat
każdym zmysłem i, ciekawi nowego, prą przed siebie często kalecząc samych siebie
i innych, bo nie chcą wierzyć słowom. Szczególnie, kiedy przeczą im czyny tego, który je głosi. Są
tacy, jacy są i nie mogą być w tym bardziej szczerzy, bo jeszcze nie wybrali dla siebie roli, którą będą chcieli grać. Dopóki szukają, dopóty nie mogą przegrać.
Póki
co, każdy z nich, kto przyłącza się do konkwisty i chłonie kolejne regułki, traktowany jest jak zdrajca, a etykietka „kujona”
stygmatyzuje jak znamię Kaina. Rzadko wynoszą z domu szacunek dla przeciwnika w tej walce, bo pogarda, zwykle dziedziczna i zaraźliwa, zawsze przychodzi
łatwiej i przełamać ją najtrudniej, a jako tarcza wykorzystywana
jest po obu stronach…
Następnego
dnia rozpocznie się konkwista, mająca na celu przysporzenie społeczeństwu obywateli
prawidłowo i bez wahania realizujących obowiązujące konwencje i schematy. Kampania,
w której jedna strona ze znużeniem będzie dążyła do narzucenia drugiej punktu widzenia uznanego
niegdyś za słuszny, a druga odruchowo, nawet nieświadoma dlaczego, przez jakiś
czas będzie stawiać opór. Na roztrząsanie wątpliwości nie będzie miejsca ani
czasu. Rytm marszowi nadadzą ambitne plany nauczania, z których każdy będzie musiał złożyć oficjalny raport. Sukcesy i porażki wyznaczać będą wyrażane w cyfrach oceny oraz procenty zaliczeń kolejnych testów i egzaminów, sprowadzające osobowość do danej statystycznej.
Coraz gorsze z roku na rok wyniki matur tłumaczone będą pogarszającą się
kondycją umysłową kolejnych pokoleń, ministerstwo i kuratoria jeszcze mocniej
okopią się na swoich pozycjach, a rodzice zwiększą dawkę wpajanej pociechom
niechęci do systemu edukacji.
Bezmyślnie
powtarzane z pokolenia na pokolenie stereotypy, o których źródłach i znaczeniu mało
kto pamięta, pozwolą kwestionować każdą prawdę, a każdą głupotę ogłosić jako
objawienie. Kolejne lata nie przyniosą zmian, a szeregi Grona Pedagogicznego zasilać
będą następne pokolenia powielających schematy najemników rekrutowanych spośród
niedawnych, okiełznanych „dzikusów”. W tej wojnie nie będzie, bo nie może być
zwycięzców.
I
jedyna nadzieja w nielicznych Alcybiadesach,
którzy na złość jednej i drugiej stronie wyprowadzą z tego błędnego koła
zbuntowanych dezerterów. W Johnach Keatingach inspirujących „Stowarzyszenia
Umarłych Poetów” i im podobnych. W tych wszystkich, którzy w szkole znaleźli swoje miejsce i
są tam, bo chcą, chociaż mogliby być gdzie indziej. W tych, którzy zachowali na
tyle otwarte umysły, siłę i dość charakteru, żeby w tłumie zebranym przed sobą na wrześniowej
„akademii” wypatrzeć siebie sprzed lat…
Może jeszcze kiedyś znajdą się w większości?
Może jeszcze kiedyś znajdą się w większości?
Absolwent
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz