czwartek, 24 kwietnia 2014

55. PRZED, PO I... ZNOWU PRZED

Kochana Babciu!
               
               
                Ciężki był pierwszy dzień po Świętach. Kiedy rano tata wszedł do łazienki, najpierw coś zgrzytnęło, potem chrupnęło, a po chwili tata warknął pod nosem coś, czego dzieci nie powinny słyszeć, a co zapowiadało niewesoły dzień. Jak się okazało później – niejeden. Opuszczając łazienkę, trzasnął drzwiami i cisnął do śmietnika połamaną wagę. Kiedy jechaliśmy do szkoły, wszyscy się za nami obracali, bo tylko nad naszym samochodem unosiła się czarna, gradowa chmura z piorunami – humor taty. No, może trochę przesadzam, ale obracali się naprawdę, bo chociaż tatuś milczał, nie mogąc rozewrzeć szczęki zaciśniętej z siłą bulteriera, to klaksonem grzmiał co kilka metrów.   
Pewnie domyślasz się, dlaczego? Wszystkie cztery kilogramy zrzucane w pocie czoła od początku roku wróciły do taty z hałasem po Świętach, przyprowadzając kolejne dwa… A z taką dumą pokazywał jeszcze tydzień wcześniej opuszczoną właśnie kolejną dziurkę na pasku…
   
                Babciu, czy to prawda, że u panów w pewnym wieku to normalne, że pewnego dnia przypominają sobie, jacy kiedyś byli piękni i postanawiają się odmłodzić?
                Jeszcze w trakcie porządków przed Bożym Narodzeniem, kiedy to odkurzył album ze starymi zdjęciami i porównał z widokiem w lustrze, tatuś powziął noworoczne postanowienie. Już przed końcem stycznia, chociaż nie schudł ani o pół kilo, był najlepszym w rodzinie specjalistą od odchudzania. Przerobione miał diety:
- marchewkową, po której wyglądał, jakby zasnął w solarium,
- kapuścianą, której mama zabroniła mu stosować, bo akurat było za zimno na ciągłe wietrzenie mieszkania,
- nabiałową, podczas której o mało nie oberwał od przerażonej mamy patelnią, kiedy nocą skradał się do lodówki,
- tłuszczową, po której musiał kupić spodnie o dwa rozmiary większe.
                Przez jakiś czas tata spalał też nadmiar tkanki tłuszczowej, próbując zastąpić ją mięśniową w pobliskiej siłowni. I szło mu to tak dobrze, że za każdym razem, kiedy widział postępy na wadze, stwierdzał, że zapracował sobie, żeby to uczcić z kolegami. Od tego czczenia na koniec miesiąca ważył tyle samo, co na początku.
                Zniechęcony efektami postanowił skorzystać z pomocy e-fachowców, którzy zapraszają internautów do odchudzania za pomocą zdjęć z serii „przed i po”. Takie fotografie robi się bardzo prosto domowym sposobem: ściąga się z sieci zdjęcie kogoś szczupłego i uśmiechniętego – to zdjęcie „po”; do zdjęcia „przed” bierze się kogoś brzydkiego i z nadwagą i przed naciśnięciem migawki trzeba mu powiedzieć, jaki jest brzydki, żeby się przypadkiem nie uśmiechnął. Czym mniejsze podobieństwo między osobami ze zdjęć, tym lepszy „efekt marketingowy”...
Przed...
...i po.
              Oczywiście, kiedy tata zamówił preparat z reklamy, jeszcze o tym nie wiedział. Przez trzy dni po połknięciu proszku sam nie wiedział też, jak się nazywa i rzeczywiście, zrzucił kilka kilogramów, a niewiele brakowało, żeby zrzucił wszystkie… Po tej diecie nie próbował już sprawdzać, na jaką to cudowną metodę wściekli są lekarze, jaki zadziwiający sposób odkryli kolumbijscy naukowcy, nie był też ciekaw efektów żadnych kolorowych kaw, czy jakichkolwiek innych niesamowitych mikstur, tylko udał się do pani dietetyczki.
                Okazało się, że może jeść prawie wszystko (pod warunkiem, że będą to warzywa - przynajmniej na początku), tylko o odpowiednich porach i w odpowiednich ilościach. Z powodu tych ilości na początku był trochę nerwowy, ale kiedy kołnierzyki w koszulach znowu udało się zapiąć, uśmiech na twarzy taty zagościł na dłużej.

                I wszystko było fajnie, aż do Wielkanocy. Bo na Święta goście, bawarskie piwa, mazurskie miody, wiedeński sernik, śląskie kluski i rolady, no i wybuch wulkanu we wtorek. Do urlopu tylko trzy miesiące, olinkluziw wykupiony - jak tu się potem na leżaczku przy hotelowym basenie ułożyć, kiedy od leżenia na brzusiu można dostać choroby morskiej, bo za bardzo kołysze, a leżąc na pleckach, nie da się ukryć, że do tej szlachetnej twarzy przyporządkowany jest ten oto okazały balonik…
                Mama powiedziała tamtego dnia tacie, żeby się nie martwił, bo mimo postępującej siwizny, Georgem Clooneyem i tak nie będzie. Z powodu fryzury już bliżej mu do Telly’ego Savalasa, tylko nad urokiem osobistym musi jeszcze popracować. Przez trzy dni tata spał na kanapie.
                Teraz już mu się humor poprawia, bo wrócił do zaleceń pani Dietetyczki i jest szansa, że nie będzie musiał wymieniać garderoby, którą zaktualizował przed Świętami…


Całuję Cię mocno!


Twoja J.





Przed...


... i po.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz