niedziela, 31 stycznia 2016

139. PAWILON

                Kochana Babciu!
               
                Wiesz, co to jest pawilon? Pytam, bo ostatnio dowiedziałam się, że słowo pawilon ma kilka znaczeń. Dla mnie zawsze był to brzydki, zaniedbany i obwieszony reklamami stary budynek ze sklepami, gabinetami lekarskimi, fryzjerem i pocztą na naszym osiedlu. A tu okazuje się, że pawilon to przede wszystkim rodzaj namiotu albo altanki, w dodatku słowo to pochodzi z jakiegoś języka, w którym oznaczało motyla! O, nasz pawilon z motylem niewiele ma wspólnego!


                Nasze osiedle obfituje w wiele zdobyczy cywilizacyjnych. Takich jak woda w kranach (czasem nawet ciepła), a nie ze studni. Jak centralne ogrzewanie za pomocą kaloryferów zamiast paleniska na środku chaty. No i ubikacja w każdym (chyba) mieszkaniu zamiast wygódki przy gnojowniku. Tata mówi, że ktoś, kto wymyślał kiedyś takie osiedla jak nasze, musiał być bardzo pomysłowy, bo projektował na nich szkoły, przychodnie, przystanki autobusowe, place zabaw i wspomniane pawilony. Z przypałacowymi oranżeriami czy altanami miały one od początku tyle wspólnego, co galeria handlowa z galerią sztuki, bo były takimi ówczesnymi galeriami handlowymi, czyli budynkami tak pomyślanymi, żeby zmieścić w nich różne sklepy i punkty usługowe, do których blisko mieliby mieszkańcy osiedla. Podobno w czasach, kiedy je budowano, nie było jeszcze tylu sklepów, ile jest dziś i gdyby nie pawilony, panowie z ławeczki musieliby po piwo chodzić tak daleko, że zdążyliby je po drodze wypić i wytrzeźwieć. A tak wszystko, co potrzebne, było pod ręką. Nawet dom kultury, apteka i poczta. Takie to luksusy ludzie wymyślili dawno temu i tak się przyjęły, że niektórym wydawało się już, że to norma.
                Szczególnie ci, którym dano w zarządzanie osiedla. Chociaż właściwie tym, to nie. Tym się wydaje, że wszyscy mieszkańcy, którzy mają zaszczyt korzystać z tych zdobyczy cywilizacyjnych w budynkach, którymi szacowne grona łaskawie zgodziły się zarządzać (za „marne grosze”), powinni ich po rękach całować albo przynajmniej zorganizować raz na pół roku jakiś wiec poparcia.
                Niestety, mieszkańcy i najemcy nie doceniają wysiłków zarządców włożonych w zmieszczenie swoich niepospolitych osobowości w regularnie odnawiane gabinety. I nie tylko nikt nie zabija się o lokale usługowe, ale nawet dotychczasowi najemcy stopniowo je opuszczają.


                Wiesz, Babciu, czym pawilony różnią się od galerii handlowych? Trochę może rozmiarem i odległością od centrum miasta, ale tata mówi, że przede wszystkim - gospodarzami. Dziś, kiedy jak grzybów po deszczu przybywa punktów, gdzie w jednym miejscu można załatwić kilka spraw naraz: od wysłania listu, wyrwania zęba, zmiany fryzury, po zakup proszku do prania i zjedzenie obiadu, a wielkie sieci handlowe polują na wolne łąki i parki w pobliżu osiedli, żeby być jak najbliżej klientów – pawilony, które w mało handlowych czasach miały odpowiadać na potrzeby, pustoszeją, kruszą się i gniją.
                Ba! Dzisiaj mało kto pamięta, po co powstały. Stoją wielkie, ciężkie i brzydkie. Obwieszone banerami i szyldami jak słup ogłoszeniowy, z którego lada chwila oderwie się kilkunastocentymetrowa warstwa papieru i runie na ziemię. Ocienione części i zakamarki cuchną tak, że nawet muchy omijają je szerokim łukiem. Ilość bohomazów pokrywających ściany jest większa, niż w dworcowych toaletach całego powiatu. Blaszane elementy rdzewieją i odpadają. Co trzecia lampa działa. A do tego wszystkiego w jednym z pawilonów ktoś w akcie (jak mu się zapewne wydawało) wspaniałomyślności podjął decyzję o pomalowaniu trzech klatek schodowych na „żywe” kolory… I stoi, kiedyś żółty, teraz bury, wyblakły, obwieszony śmieciami – z odmalowanymi schodami na żółto, czerwono i niebiesko. Tata mówi, że trudno dociec, czy ktoś chciał go „upiększyć”, czy tylko dobić, bo wygląda teraz jak wartburg z maską BMW – doprawdy, lekkość godna motyla…

               
                Pawilon w takim stanie doskonale wpisuje się w konwencję estetyczną naszego osiedla. Owszem, ocieplono kilka bloków i pomalowano na kolory, które nie przyprawiają o ból oczu. Na szczęście nikt nie poczuł też potrzeby przyozdabiania ich żadnymi kontrowersyjnymi atrybutami ani ornamentami – to naprawdę należy docenić. Niestety, cała reszta: chodniki, trawniki, ławki, parkingi – wszystko to wygląda nie jak podwórko przed czyimś domem, ale jak plac wokół takiego starego pawilonu. Wszyscy przychodzą do niego, bo muszą: do pracy, której nie lubią, na pocztę, w której trzeba stać w kolejce, do sklepu, w którym jest za drogo i do dentysty, do którego zawsze przychodzi się za późno – nic już nie pomoże borowanie, zostaje tylko usuwanie. Bez znieczulenia.

Całuję Cię mocno!

Twoja J.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz