czwartek, 18 sierpnia 2016

157. MIĘDZY PIĘCIOMA KOŁAMI

Drogi Dziadku!

Jak minęła Wam droga powrotna do domu? Mam nadzieję, że Babci poprawił się humor i że już się nie gniewa na nasze kotki za to, że zbiły wazon, który kupiła nam z okazji wprowadzenia do nowego domu. Gdyby jednak było jej jeszcze przykro, możesz jej powiedzieć, że to nic nie szkodzi, bo kiedy pojechaliście, mama powiedziała, że nawet dobrze się stało, bo dawno takiego badziewia jak ten wazon nie widziała.
Jak się Babci poprawi humor, to może wtedy pozwoli Ci oglądać zawody sportowe w telewizji. Musiałby się jednak bardzo poprawić, żebyś mógł oglądać na żywo olimpiadę, bo tam zawody zaczynają się wtedy, kiedy nam każą iść spać. Następna olimpiada ma być w Tokio. Wtedy z kolei musielibyśmy wcześniej wstawać. Też nie będzie łatwo. Ale jak już będę duży, to będę oglądał zawody, kiedy będę chciał! Dopóki mi się nie znudzi, tak jak Tobie. Bo przecież musiało Ci się kiedyś znudzić, skoro ożeniłeś się z Babcią?


A ja w związku z olimpiadą chciałem Ci, Dziadku, powiedzieć, że zastanawiałem się, czy nie zostać jakimś olimpijczykiem. Żeby być sławnym i zarabiać mnóstwo pieniędzy. Tylko jeszcze nie wybrałem dla siebie takiej dyscypliny, żeby się za bardzo nie przemęczać.
Oczywiście, bez mniej lub bardziej męczących treningów i tak się nie obędzie.  Ale jest, Dziadku, jeszcze jeden problem. Czym dłużej przyglądam się olimpiadzie, tym bardziej coś mi się zdaje, że taki sportowiec potrzebuje jednak wsparcia jakiegoś działacza sportowego. Rozumiesz, Dziadku? Takiego, co zna się z innymi działaczami, z którymi  razem siadają do stolików i wywołują ducha sportu (nie mylić ze spirytem).
Ja wiem, że całe tzw. „piękno sportu” objawia się najczęściej wtedy, kiedy rywal powszechnie uznany za słabszego wygrywa z faworytem. Kiedy np. tenisista ćwiczący po „stodołach” pokonuje zawodnika, którego każdy ruch został po tysiąc razy przeanalizowany przez sztab ekspertów albo kiedy strażak-panczenista trenujący na ledwo zamarzniętych stawach wygrywa z drużyną zawodowców, którymi opiekuje się serwis dysponujący nowoczesnymi halami i budżetem, jakim nie pogardziłoby niejedno polskie województwo. Albo kiedy młody dekarz z małego miasteczka ni stąd, ni z owąd zaczyna bić rekordy w skokach narciarskich, bijąc na głowę mistrzów hodowanych przez lata w alpejskich ośrodkach treningowych.
Ale obaj wiemy, Dziadku, że to są pojedyncze przypadki. Fenomeny, które wymykają się planom układanym przez działaczy przy stolikach. Może to właśnie ta ich wyjątkowość sprawia, że są takie ciekawe? Na pewno świetnie czyta się później historie takich zwycięzców i ogląda filmy, w których bokser biegający przez zaspy z drewnem i wiadrami wody po pustkowiach okazuje się lepiej wytrenowany, niż jego rywal z profesjonalnej siłowni z klimatyzacją. Tata mówi, że w rzeczywistości większość mistrzowskich tytułów to jednak wynik nie tylko ciężkiej pracy i wytrwałości zawodników, ale też wykorzystania dyscyplin nie sportowych, a naukowych: biologii, fizyki, chemii…
A nie byłoby pewnie tego całego zaplecza bez działaczy, którzy nad tym wszystkim panują, bo przecież sportowcy mają co innego do roboty. A ktoś musi np. umówić szczegóły rozegrania zawodów. Ktoś musi zorganizować trenerów, sponsorów, naukowców, lekarzy i całą masę innych opiekunów, którzy będą pracować na to, żeby ktoś mógł pobić jakiś rekord albo zdobyć medal. Żeby nieprzewidywalność ograniczyć do zera.
A przy okazji ktoś musi pilnować, żeby przestać, zanim się wyda, łykać rzeczy, których łykać nie wypada.

Istnieje podobieństwo słowa „sport” do słowa „Sparta”, czyli takiego starożytnego miasta, w którym w bardzo surowych warunkach trenowano od dzieciństwa wojowników – m.in. za pomocą sportu. Podobno raz zaproszono ich na olimpiadę i pozbierali prawie wszystkie nagrody. Więcej już ich nie zapraszano. Podobieństwo słów jest jednak zupełnie przypadkowe, a różnicę między Spartanami, a sportowcami najłatwiej zrozumieć, kiedy ci drudzy narzekają na „spartańskie warunki” w hotelach.
Sportowcom często dziś bliżej do aktorów niż wojowników. Tata mówi, że to jest ich praca: często całe swoje dotychczasowe życia poświęcili na przygotowanie swoich ciał do tego, żeby rywalizować z innymi w przedstawieniach na wielkich stadionach. Dlatego w niektórych dyscyplinach faworyci szybko odpadają z olimpiady, bo boją się, żeby za bardzo nie pobrudzić sobie bielutkich strojów przed turniejami, gdzie zamiast medali wręcza się czeki. Bo to już nie jest nieporadna, choć radosna gra chłopaków z dzielnicy na szkolnym boisku, dla samej radości grania. Tu chodzi już o coś zupełnie innego.

* * * * *

Dlatego, Dziadku, pomyślałem sobie, czy może Ty byś nie chciał zostać jakimś działaczem sportowym? Bo jeżeli miałoby się okazać, że nie jestem jakoś genetycznie stworzony do żadnej dyscypliny tak, żeby z góry było wiadomo, że będę zgarniał większość medali - a w tym kierunku zdaje się to wszystko iść - jednak trzeba będzie genetyce pomóc…
Tata mówi, że jak byś teraz zakręcił się w jakimś towarzystwie sportowym, a dbałbyś przy tym o wątrobę, to akurat kiedy będę dorosły, mógłbyś już dorobić się jakiegoś stanowiska ułatwiającego wnukowi karierę. Poza tym, spójrz na średnią wieku prezesów międzynarodowych organizacji sportowych – działacze najwyraźniej żyją dłużej…
Pogadaj z Babcią…

Uściski!

                Twój K.


PS: Po olimpiadzie będzie jeszcze paraolimpiada. Tam chyba obecność „ducha sportu” jest bardziej wyczuwalna, bo tym sportowcom nie wystarczy nauka ani nawet stos pieniędzy, żeby pokonać własne ograniczenia. Im trzeba o wiele więcej. Ale o ich sukcesach nie będą trąbić na pierwszych stronach gazet i portali…








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz