niedziela, 6 stycznia 2019

191. PANY



               Drogi Dziadku!
          
      Co u Ciebie nowego? Nie nudzisz się w długie zimowe wieczory między tymi wszystkimi świętami? Może coś czytasz, księgę jakąś świętą? Teraz możesz poczytać coś ode mnie dla odmiany. Jeżeli nie staniesz się lepszy dzięki księdze, to może akurat dzięki mojemu listowi. Herezje takie zimowe, chyba mnie gdzieś przewiało w za cienkiej czapce…
                Nie sądzisz, Dziadku, że różne święte księgi, niezależnie od przypisywanego autorstwa – Boga, Allaha, Marksa czy jeszcze kogo innego - sprawiają przede wszystkim (może nawet wbrew intencji autorów), że ich stałym czytelnikom wydaje się, że mogą czuć się lepszymi od innych? Oczywiście, nie wszystkim, ale chyba jednak większości. Nieprawda?


                Bo przecież nie ma to jak poczuć się od kogoś lepszym. Nic tak nie poprawia nastroju jak poczucie wyższości. Powody ku temu można sobie znaleźć różne: można być bogatszym od innych, mieć lepszy samochód albo większy dom. Można być lepiej wykształconym, ładniej od innych malować albo dokładniej sprzątać. Tacy już chyba jesteśmy, że potrzebujemy czegoś, co pozwala nam podnosić wartość we własnych oczach i każdy coś takiego ma, choć nie każdy o tym wie. Ci, co wiedzą, zazwyczaj nie potrzebują za wszelką cenę ścigać się z innymi i doceniają wartość innych, choć pewnie czasem dla zdrowia też lubią się porównać. Ci co pewności nie mają, muszą ją znaleźć i, poszukując potwierdzenia, koniecznie udowodnić wszystkim. Z jakiegoś powodu księgi uznawane przez niektórych za święte, są traktowane jak potwierdzenie „lepszości” tych, co je bezkrytycznie czytują i po swojemu rozumieją.
                Można więc mieć „lepszy” kolor skóry, należeć do „lepszego” narodu, „lepszej” części społeczeństwa, „lepszej” części rodziny albo wierzyć w „lepszego” Boga. Można pochodzić z „lepszej” części kraju, kibicować „lepszej” drużynie, a nawet „lepszej” dyscyplinie sportowej. Oczywiście każdą taką „lepszość” należy udowodnić „gorszym” – jak nie słowem, to siłą.
Wiesz może, skąd się to bierze? Ten pęd do bycia „panem”?

Może stąd, że pan to przeciwieństwo chama, a panom zawsze wolno więcej? Uczciwy cham zawsze będzie tylko głupcem i frajerem, a najobrzydliwszym wybrykom pana zawsze przypisywany będzie wdzięk i polot? Pan zawsze widzi szerzej i dalej, pan czyni sobie Ziemię poddaną, bo mu tę władzę dano i jak pan zechce chamowi po pysku dać, to zawsze w imię jakiejś wyższej racji, bo chama poddano panu, żeby miał sobie na kim swoje „państwo” ćwiczyć i w sobie pielęgnować…
Chamem zaś jest ten, kogo pan za chama raczy uznać: sąsiad, pracownik, sprzedawca w sklepie, syn, córka, rodzic, żona, mąż, uczeń, koleżanka, innowierca, imigrant, bezdomny, znajomy ze wsi, urzędnik z wojewódzkiego miasta albo chociaż pies przywiązany do budy – ktokolwiek, byle móc czuć się od tego kogoś lepszym i chociaż w myślach móc po pysku dać…
Dlatego każdy chce być panem, być tym „lepszym”, tym który  ma rację.

 Nie przychodzi Ci czasem do głowy, że w tym rozumowaniu, że panu wolno z poddanym zrobić wszystko, co się panu żywnie podoba, jak to na naszym Wschodzie od zawsze było, że z tym jednak może być coś nie tak?
Bo co, jeśli każdy pan, który wciąż dąży do tego, żeby zgromadzić sobie jak największą liczbę poddanych, nie tylko tuczy dzięki nim swoje pańskie dobre samopoczucie, ale tak naprawdę bierze na siebie odpowiedzialność, z której prędzej czy później przyjdzie mu się rozliczyć? Co jeśli w tych wszystkich mniej lub bardziej świętych księgach chodzi o to, że pan, który rzeczywiście widzi więcej niż jego poddany, winien być wsparciem a nie postrachem? Co jeśli tylko pan cieszący się szacunkiem poddanego jest prawdziwym panem? Co jeśli pańska pogarda czyni z niego coś znacznie podlejszego niż cham w jego oczach?...

***

Takie mi się herezje w głowie roją, kiedy patrzę na obrazki z trzema królami albo mędrcami, składającymi dary u stóp niemowlęcia położonego w żłobie. Podobno też przybyli ze Wschodu. Ciekawe, co sobie musieli pomyśleć Kacper, Melchior i Baltazar przywykli do przepychu królewskich pałaców i usługujących im na każdym kroku niewolników, kiedy to, czego szukali, znaleźli w walącej się szopie na przedmieściach prowincjonalnego miasteczka na obrzeżach świata uznawanego wtedy za cywilizowany? Czy i jak ta wizyta zmieniła ich jako panów?

Nas już chyba raczej nie zmienia…

Pozdrowienia

Twój K.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz