Co u Ciebie? Widać już Święta na
horyzoncie? U nas jak zwykle o tej porze
roku nie widać dalej niż na 500m, o horyzoncie nie wspominając. I śmierdzi. Ale
nic się nie da zrobić.
Za to przygotowania do Świąt,
choć trochę po omacku, trwają w najlepsze. Czarny piątek w pełni zasłużył na
swoją nazwę, bo jak już wszyscy napalili w piecach po powrotach z pracy do
domów, żeby mieć ciepło, to potem wsiedli w swoje samochody, żeby ruszyć na
wyprzedaże. Przez kilka godzin miasto stało zakorkowane, a dymy z kominów
malowniczo mieszały się ze spalinami, wzbogacając atmosferę o składniki
zupełnie nam do życia niepotrzebne. No ale nic się nie da zrobić.
W tym samym czasie kilka osób manifestowało
na rynku, żeby coś z tym smrodem jednak zrobić. Kilku polityków i samorządowców
zamanifestowało swoją obecność. Kilku polityków i samorządowców swojej
obecności nie zamanifestowało (a może nawet zamanifestowało swoją nieobecność?),
bo po co w ogóle coś z tym robić?
Przecież na Święta, jak co roku,
zdrapiemy z okien grubą warstwę sadzy, wytrzepiemy dywany z kurzu, wyszorujemy
podłogi i zamontujemy nowe odświeżacze powietrza. Nakupimy głębokie koszyki
jedzenia i cudowne prezenty dla całej rodziny. Wypierzemy zimowe kurtki i
kożuchy, wypolerujemy buty. Odwiedzimy fryzjerki, barberów i będziemy piękni. W
wigilię wylejemy na siebie litry perfum i wód po goleniu, żeby pachnieć jak te
kwiaty przy świątecznym stole. A potem wystroimy się w najlepsze ubrania, jakie
mamy, żeby pójść przywitać Dzieciątko. A kiedy otworzymy drzwi domów, to
pierwsze, z czym się zetkniemy, będzie on – smród z naszych kominów. I bezpieczniej
będzie pojechać samochodem, bo to jednak głupio przy Nowonarodzonym cuchnąć
trupim popiołem. Nic więcej nie trzeba robić.
Mawiają,
że przecież śmierdziało zawsze. Że smród jest wpisany w naszą tożsamość,
szczęście nasze, ba! życie od smrodu naszego powszedniego zależy! Smród to nasz
tradycyjny, ojczysty i odebrać go sobie nie pozwolimy! A wszystkie „ideologie”
i „pseudonauki”, które próbują nam wmówić, że smogi jakieś nas trują, to spiski
antypolskie, antyśląskie, zbrodnicze i nieludzkie – „sierpem, cepem i młotem
przegonić ciemnotę!” Tak co niektórzy „oświeceni” i „normalni” powiadają. Rozpowszechnia ktoś filmiki z jakimiś starcami w tureckich sweterkach, opowiadającymi, że przecież „w
nosie takie włoski mamy, na których cały brud się zatrzymuje”, więc smród nam
nie szkodzi, nie należy wierzyć naukowcom. I domagają się, żeby nic nie robić.
Moje drogi oddechowe zdradzieckie
nie potrafią się jednak dostosować i nie chcą w smrodzie normalnie funkcjonować,
bo dusi. Nie tylko moje zresztą, bo kolejki u wszystkich pediatrów w mieście
dłuższe niż pod kopalniami za węglem. Czyli te 4 tysiące ofiar śmiertelnych w
Londynie w 1952r to chyba jednak nie bajka. Ale czytając w internecie wypowiedzi
niektórych mieszkańców mojego miasta, mógłbym dojść do wniosku, że tylko mi się
wydaje, że dusi. A najlepiej, żeby udusiło naprawdę, na amen.
Kiedyś
Dzieciątko przynosiło węgiel pod choinkę niegrzecznym dzieciom. Dzisiaj wydaje
się, że niektóre wręcz proszą, żeby przyniosło. Ewentualnie żeby szlag trafił
wszystkich, którym się smród nie podoba, nic lepszego, ich zdaniem, z takimi jak ja się nie da zrobić.
***
A nasze zdrowie u nas priorytetem
nie jest.
Nie jest dla państwa, które od
lat nic nie potrafi ze smrodem zrobić.
Nie jest dla państwowych ciepłowni,
których „ciepło systemowe” i jego instalacja jest droższa niż gaz czy węgiel.
Nie jest dla władz wielu miast,
które mają wytłumaczenie, że skoro nie może państwo, to i oni nic nie mogą
zrobić.
Nie jest dla wielu mieszkańców
mojego miasta, których stać na zmianę ogrzewania, ale wolą pieniądze wydać na
przyjemniejsze rzeczy, a od nauczenia się efektywnego palenia węglem mają
ważniejsze sprawy.
Bo, kochany Dziadku, mamy swoje
zdrowie zbiorowo w dupie!
***
Za dwa lata kopciuchy mają
zniknąć, zakazy to jedyny sposób na rozwiązywanie problemów w tym kraju,
niestety. Co, jeśli okaże się, że to za
mało?
Pewnie
skończy się całkowitym zakazem palenia węglem i drewnem, będzie płacz i zgrzytanie zębów.
I wina tych, co dożyją.
Łączę się w wymieraniu.
Twój K.
***
POST SCRIPTUM: my zaczęliśmy
od siebie. Kiedy jeszcze mieliśmy stary piec węglowy paliliśmy w nim od góry,
żeby nie kopcić, choć wymagało to godzin spędzonych w kotłowni, ale naprawdę
nigdy nie wywoływaliśmy takich pióropuszy dymu, jakie można codziennie zobaczyć
nad wieloma kominami w moim mieście. Da się. W ubiegłym roku sprzedaliśmy samochód z
silnikiem diesla i kupiliśmy z benzynowym. Przed rokiem w nocy 2 stycznia tata
stał w kolejce pod Urzędem Miasta, żeby złożyć wniosek o dotację do ocieplenia
budynku. Potem wzięliśmy kredyt, żeby ocieplić dom i wymienić kopciucha na piec
gazowy, bo dotacja pokryła tylko część kosztów.
Nie latamy na wakacje za kilka
tysięcy od osoby, nie mamy nowego samochodu, ale głodem nie przymieramy, a
ogrzanie domu jest teraz tańsze, niż było z piecem węglowym. Nie trujemy samych
siebie i sąsiadów.
Ale to i tak bez znaczenia.
Śmierdzi dalej.
Podobne:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz