Kochana
Babciu!
Święta się skończyły, ale tak
nam się w tym roku kalendarz ustawił, że świętujemy dalej! Weekendy, Sylwestra,
Nowy Rok i Trzech Króli – tak się rozłożyły, że, jak mówi tata, jeśli ktoś był
przez cały rok grzeczny, to teraz może mieć przeszło dwa tygodnie wolnego! Szkoda
tylko, że nie ma śniegu, bo ja go nigdy na Boże Narodzenie nie widziałam.
Jedyne święta ze śniegiem, jakie znam, to Wielkanoc.
Ale i tak wolę Boże Narodzenie,
bo jest bardziej dziecięce. W tym roku poszliśmy na pasterkę! Ale tam
była szopka! Najbardziej podobały mi się bydlęta, które klękały przed
Dzieciątkiem. Stajenka i figury Marii z Józefem też były ładne, a Trzej
Królowie mieli nawet wielbłądy! Ale najciekawsi byli pastuszkowie. Nie tylko figury
ze stajenki, ale i ci, którzy tak jak ja przyszli do kościoła, bo przecież
można nas tak nazwać, skoro przyszliśmy na pasterkę, prawda, Babciu?
Kościół
był pełny ludzi, wszyscy odświętnie ubrani i wyperfumowani, żeby sobie Jezusek
nie pomyślał, że brudasy jakieś przyszły Go przywitać. Eleganccy panowie pod
krawatami, a niektóre panie w futrach – kilka razy nawet powstało zamieszanie,
bo trzeba było te panie wynosić na świeże powietrze, kiedy zemdlały od gorąca. Zastanawiałam
się, dlaczego tak się ciepło ubrały, skoro nie było zimno, ale mama mówi, że
dla tych pań musiało być bardzo ważne, żeby się w tych właśnie strojach pokazać
na pasterce. Pewnie dlatego, że prawdziwi pasterze też chodzili w skórach. Mam
nadzieję, że Dzieciątko to doceni, bo te panie strasznie musiały cierpieć.
Niektórzy
panowie za to pachnieli trochę jak taki płyn, którym mama zmywa paznokcie.
Podejrzewam, że to alkohol. To pewnie ci sami, których widziałam na osiedlu w
barze i na ławeczce przy skwerku w Wigilię rano, kiedy szłam z tatą po chlebek.
Bar jest po drodze i nigdy nie zwracam na niego uwagi, ale wtedy był tak pełny,
że panowie musieli stać nawet na zewnątrz. Tata powiedział, że to są tacy
prawdziwi mężczyźni, którym niegroźny żaden gender.
Mówi się, że jaka Wigilia, taki cały rok, więc gdyby ci panowie nie wypili
chociaż jednego piwa i nie spotkali się z kolegami w ten dzień, istniałoby
poważne niebezpieczeństwo, że przez cały rok będą w domu sprzątać albo gotować.
Może
to ci sami panowie na pasterce postanowili uczcić narodziny Jezuska radosnym
śpiewem, głośniejszym niż w ciągu całego roku. Wszyscy śpiewali jakoś głośniej
i z większą fantazją, niż kiedy indziej. Trudno się dziwić: przecież jest się z
czego cieszyć! Pasterze też by tak śpiewali Dzieciątku, ale wtedy nie było
jeszcze kolęd, które opowiadają przecież o tych pasterzach. Dla podtrzymania
tradycji, dzisiaj na pasterce najgłośniej śpiewają kolędy ci, którzy ich nie
znają albo mają swoje, poprawione wersje autorskie – czasem z własnym tekstem,
czasem z własną melodią. Widziałam, że niektórzy to chętnie by nawet solowo coś
przy ołtarzu zaprezentowali, ale chyba wcześniej nie mieli śmiałości ustalić
tego z księdzem. Dlatego wszyscy śpiewali swoje wersje jednocześnie. Na pewno
śpiew, jaki wstrząsa murami świątyni podczas pasterki, to najprawdziwszy,
chociaż niekoniecznie najczystszy, wyraz radości.
Jako
że pasterka wypada w środku nocy, niektórzy nie wytrzymują spokojniejszych
fragmentów mszy, kiedy ksiądz czyta albo wygłasza kazanie. Ja trochę spałam
przed wyjściem do kościoła, więc nie zasypiałam, ale obok mamy siedziała pani,
której co jakiś czas głowa opadała, jak mojemu bratu przy kolacji. Kiedy się
budziła, nerwowo rozglądała się, czy ktoś nie zauważył, ale z mamą udawałyśmy,
że nie patrzymy. Za to dwie ławki przed nami siedział pan, który chyba zmęczył
się śpiewaniem i co jakiś czas pochrapywał. Obok niego siedziała jego żona i za
każdym chrapnięciem najpierw podskakiwała, potem, cała czerwona, bez
miłosierdzia dawała mu kuksańca pod żebro, aż on podskakiwał i się budził. I
tak kilka razy. Wiem, że nie powinno się śmiać z czyjegoś nieszczęścia, ale
musiałam bardzo się pilnować, żeby się nie roześmiać na głos. Obawiam się, że dookoła
nas wszyscy bardziej zapamiętali tę parę niż treść kazania.
Za
to do komunii znów wszyscy ruszają z śpiewem na ustach i energią godną husarii pędzącej na Turka –
biada temu, kto stanie na jej drodze! Największa chwała przypada w udziale
pierwszemu szeregowi, więc nikt nie chce zostać z tyłu. Dopiero na widok
księdza z kielichem przytrzymują trochę łokcie przy sobie – to na pewno kwiat
pasterstwa, dla którego nie liczy się nic poza Jezuskiem.
Kiedy
tak sobie tę pasterkę przypominam, to myślę, że jest jeszcze jeden powód, dla
którego można nas - jej uczestników - nazywać pastuszkami: bo tak jak oni przed
wiekami cieszyli się z narodzin Jezuska, chociaż nie całkiem rozumieli, co tak
naprawdę się dzieje, tak i my pielęgnujemy tę tradycję, chociaż tajemnicą dla
nas pozostaje, o co w tym wszystkim chodzi.
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz