Dzielenie
włosa na czworo zawsze było dla mnie ważne. To, co tutaj piszę też. To jest akt
oskarżenia, przemówienie obrony i wyrok jednocześnie - we własnej sprawie. Wiadomość
złożona w kapsule czasu. List w butelce puszczony na fale: nie wiem, czy
rozbitkiem jest nadawca, czy adresat. Piszę to, bo uważam, że jest mi potrzebne.
Możesz więc uznać, że nie jest potrzebne Tobie. Może zniechęcić Cię rozmiar i
brak akcji. Nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie. Może to robienie z igły wideł
nie obejdzie nikogo, a może ktoś znajdzie tu coś dla siebie.
Poniższe
przemyślenia mają osobisty charakter. Jako rodzaj podróży w głąb własnych i
zapożyczonych myśli, mają być formą uporządkowania świadomości. Mapą punktów
orientacyjnych na drodze do skarbu, który nigdy nie był ukryty. Nie odkryję
tutaj niczego, czego nie odkrył już ktoś przede mną. Zwłaszcza, że będę się
posługiwał mapami i wskazówkami pozostawionymi przez innych. Ale też nie o to tu
chodzi, żeby odkryć coś dla świata, ale dla siebie.
Włosa część pierwsza
– Homo MP3.
„Automatyzacja jednostki we współczesnym społeczeństwie wzmogła bezradność i poczucie niepewności przeciętnego człowieka. W tym stanie rzeczy jest on skłonny podporządkować się nowym autorytetom, które obiecują mu bezpieczeństwo i wyzbycie się zwątpień.” (Erich Fromm)[1]
„To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27)
I
Format MP3
idealnie odwzorowuje charakter ostatniego ćwierćwiecza, w którym osiągnął
status bestselleru. Sposób zapisu muzyki w tym modelu polega, mówiąc w skrócie,
na wycięciu z utworu wszystkich dźwięków, które dla ucha przeciętnego w sensie
statystycznym człowieka i tak nie powinny być słyszalne z powodu częstotliwości
albo zagłuszenia przez dźwięki głośniejsze. Taka kompresja dźwięków umożliwia magazynowanie
utworów na mniejszej powierzchni nośników, czyli, co za tym idzie, daje
oszczędności. Chwalebny wzorzec racjonalnego obniżania kosztów: gdyby przy
okazji nie był szeroko otwartą furtką do piractwa, byłby ucieleśnieniem
ekonomicznego ideału. Wspaniałe to czasy, kiedy można zabrać ze sobą muzykę w
telefonie wielkości kostki mydła do kieszeni na spacer. Naprawdę.
Ale są osoby
o wrażliwości słuchu większej niż statystyczna. Dla nich kompresja wersji audio
do MP3 można porównać do przeczytania streszczenia zamiast pełnego tekstu
„Mistrza i Małgorzaty” – w zasadzie wiadomo, o co chodzi, można nawet dorzucić
swoje trzy grosze do dyskusji, ale nawet się nie wie, ile się traci.
Nie ma,
oczywiście, nic złego w tym, że ktoś ułatwił ludziom kontakt z ulubioną muzyką,
chociaż w zubożonej wersji. Problem polega na tym, że kompresja zaczyna nam
wystarczać, chociaż nie oddaje oryginału. Pobieżne i niepełne dane odtworzone w
sytuacjach braku skupienia wystarczają nam do wyrobienia sobie zdania o jakości
utworu, z którym MP3 miewa niewiele wspólnego. Niekompletne dane to nie prawda,
to uproszczenie, uogólnienie, a tym często bliżej do fałszu niż do prawdy.
Oczywiście,
uproszczenia nie są wynalazkiem naszych czasów, ale właśnie MP3, cyfrowy,
zero-jedynkowy zapis danych wydaje mi się najlepszą metaforą dla postrzegania świata przez ludzi
początku XXI w.
II
Zachwyt
korporacyjnym modelem zarządzania nie jest niczym innym, jak zauroczeniem
niedoścignionym wzorem minimalizacji kosztów. Kto pracował w korporacji wie,
jaką rolę pełni tam procedura – schemat, algorytm który powinien rozwiązać
większość problemów menadżera związanych z rozliczaniem podwładnych z
realizacji zakładanych planów. Bo procedura to w teorii doskonały przepis,
technika, która powinna dać odpowiedź statystycznemu pracownikowi, jak ma
postępować w 100% statystycznych sytuacji. Zwalnia pracownika z myślenia i
podejmowania samodzielnych, czyli - z punktu widzenia korporacyjnego przełożonego
– nieobliczalnych decyzji. Upraszcza i uogólnia zasady postępowania w różnych
sytuacjach, często oparte o czasochłonne badania i wnikliwe analizy, z których
wyciągana jest mediana możliwych zdarzeń na danym stanowisku pracy. A wszystko
po to, żeby w pierwszej kolejności ograniczyć możliwość błędów, a w drugiej
liczbę osób potrzebnych do wykonywania i nadzorowania każdej pracy – żeby
zmniejszyć koszty, ograniczając obowiązki pracownika do niezbędnego minimum.
Procedura, niczym formatowanie MP3, wycina z możliwych sytuacji tylko te
najbardziej typowe i zakreśla, jak nożem na ziemi, jak daleko może się
pracownik posunąć, a w które rejony nie powinien się zapuszczać. Oczywiście,
inteligencja twórców procedury uwzględnia możliwość zaistnienia sytuacji
nietypowych – większość z nich objęte bywa procedurą postępowania w sytuacjach
niestandardowych. Zazwyczaj opisuje ona tryb zgłaszania problemu przełożonym o
wyższej decyzyjności, którzy pracują zgodnie z przygotowanymi specjalnie dla
nich procedurami. Idealnym pracownikiem w idealnej sytuacji korporacyjnej jest
osoba, która codziennie wykonuje te same czynności w tym samym czasie, bez
intelektualnego wysiłku. Myślenie nie jest wymagane. Mechanizm, maszyna, automat.
I nie dotyczy to tylko pracy przy taśmie produkcyjnej, ale również biurokracji,
zarządzania ludźmi, czy obsługi klientów. Istnieją firmy, w których każdy
dziurkacz posiada swoje oznaczone i wymierzone miejsce na biurku i nie może
znaleźć się gdzie indziej, na mocy zatwierdzonych podpisami nieomylnych
autorytetów tysięcy stron dokumentów. Rozbudowany system kontroli
przestrzegania procedur wymusza podporządkowanie się pod groźbą konsekwencji
dyscyplinarnych – brak zaufania jest podstawą takiego zarządzania. Zbrodnią
staje się nie tylko krytyka systemu, ale nawet niewystarczający entuzjazm w ich
stosowaniu…
„Nowy wspaniały świat”…
Amerykański
filozof, Neil Postman, w swojej książce, Technopol.
Triumf techniki nad kulturą, omówił zasady opanowujące naszą
rzeczywistości, w tym podstawy tzw. „tayloryzmu”:
„Znajdujemy tam przekonanie, że podstawowym – jeśli nie jedynym – celem ludzkiej pracy i myśli jest wydajność; że rachunek techniczny pod każdym względem przewyższa ludzki osąd; że w rzeczywistości ludzkim sądom nie można ufać, ponieważ są skażone nieścisłością, dwuznacznością i zbędną złożonością; że subiektywizm stanowi przeszkodę w jasnym myśleniu; że to, czego nie można zmierzyć, albo nie istnieje, albo nie ma wartości; że sprawami obywateli najlepiej pokierują specjaliści.”[2]
„Specjalista w technopolu jest na ogół ignorantem w każdej dziedzinie, która nie wiąże się bezpośrednio z jego specjalizacją.”[3]
Planowanie
pracy, określanie celów, dyscyplina, racjonalne podejście do rzeczywistości – w
tym dostosowywanie możliwości przedsiębiorcy do realiów rynku to umiejętności
konieczne dla przeżycia w naszym świecie. Procedury i schematy pomagają
zachować porządek, przejrzystość i dyscyplinę. Tam, gdzie brak określonych ram,
mówiących jak postępować w przypadku najbardziej charakterystycznych działań w
danym zespole, tam bardzo często wkracza chaos – szczególnie, gdy często wymieniają
się członkowie zespołu (a w korporacjach jest to zjawisko powszechne). Trudno
więc odmówić procedurom pragmatyzmu.
Coś jednak
sprawia, że schematy, techniki, algorytmy nie są idealne. Nawet jeżeli mogą się
do doskonałości zbliżyć, bo opisują 99% możliwości, więc z punktu widzenia
statystyki można je za takie uznać, to zawsze pozostaje 1%, który w praktyce potrafi
rozłożyć skomplikowany system… Zwłaszcza, że w praktyce procent
przewidywalności chyba nigdy nie jest tak wysoki.
Dzieje się
tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: procedury mające pozwolić
jednostce zbliżyć się do oczekiwanego ideału tworzone są przez niedoskonałych, jakkolwiek
by o sobie nie myśleli, autorów. Nie jest to ich wina: możliwości ludzkiego
poznania, a co za tym idzie, również przewidywania, nigdy nie obejmą takiej
liczby zmiennych, jaką funduje nam świat. Nie wiem, ile jest możliwości
rozegrań gier szachowych, ale biorąc pod uwagę
określone zasady i ograniczoną liczbę pól oraz pionków (czyli zmiennych),
liczbę tę, choć dla zwykłego śmiertelnika niewyobrażalną, matematyka jest w
stanie określić. Tyle, że w uproszczeniu, życie ma sie do szachów tak, jak
odtworzenie utworu na żywo przez orkiestrę do jego zapisu w formacie MP3.
Po drugie: poznajemy
świat i uczymy się go, porównując nieznane do znanego. Sama natura świata
wydaje nam się taka, że wiele zjawisk da się sprowadzić do mechanizmów opartych
na powtarzalności i podobieństwie. Odruchowo szukamy więc podobieństw i
zależności między różnymi zjawiskami, żeby lepiej je rozumieć. Uogólnienie,
schemat pozwala nam odnajdować się w zupełnie nowych okolicznościach,
dostrzegając w nich podobieństwo do wcześniej doświadczonych. Uogólniając,
można przyjąć, że jest to mechanizm, który (obok umiejętności dzielenia się
wiedzą z innymi) w dużym stopniu pomógł nam, jako gatunkowi, przetrwać i
zawładnąć planetą. Nawet jeżeli w sporadycznych przypadkach doprowadził
poszczególne osobniki do zguby, bo zastosowany schemat okazał się nieadekwatny
do nowej sytuacji, to statystycznie mechanizm ten należy uznać za skuteczny.
Nic więc dziwnego, że tak bardzo zachwyciliśmy się tą metodą, że ciągle ją
doskonalimy, coraz bardziej sprowadzając świat do matematycznych, czyli
powtarzalnych opisów.
Chociaż
królowa nauk systematycznie rozszerza swoją władzę, to jednak ciągle pozostają
obszary, które schematom się wymykają. Dlatego oddane jej umysły ciągle szukają
nowych - pozostawiających jak najmniej obszarów nieokreślonych i minimum
wątpliwości - sposobów matematycznego zapisu zjawisk, żeby dokonywać na nich
równań, w odniesieniu do rzeczywistości mających służyć przewidywaniu
możliwości i odkrywaniu ograniczeń. W określeniach „nieskończenie małe” albo
„nieskończenie duże”, „dążący do nieskończoności”, „jeżeli – to” zawsze tkwi jednak
pewna umowność, warunkowość, założenie wykluczające jakieś sytuacje, przy
których równanie nie zachodzi. Paradoksalnie, matematyka – ostoja precyzji i
jednoznaczności - prowadzi do uogólnień. Przekonani o jej nieomylności
zapominamy o warunkowości niektórych równań i za pomocą statystyk, procentów,
ocen wyrażanych w cyfrach i sondaży opisujemy rzeczywistość, tylko taki zapis
traktując jako naukowy, czyli wiarygodny.
W życiu
zdarza się tak, że warunki przyjęte na potrzeby równania nie zawsze chcą zaistnieć.
Obszar nieokreślony, wątpliwość, tajemnica, nieprzewidywalność bierze górę nad
tym, co przewidywalne. Pojawia się błąd…
Z
matematycznego punktu widzenia świat idealny, to świat w 100% opisany za pomocą
równań, zasad i reguł: przewidywalny i obliczalny. Bezpieczny. Dążymy więc do
takiego idealnego świata, dla którego podstawą funkcjonowania są procedury, schematy i stereotypy, a nie ma
miejsca na jednostkowość i niepowtarzalność – skostniałe korporacje oparte na
centralnym planowaniu i zarządzaniu wypierają małe elastyczne firmy; centralnie
rządzone państwa nie tylko hamują indywidualne, oddolne inicjatywy, ale
nabierają coraz bardziej autorytarnego charakteru i próbują prawem regulować
każdą sferę życia obywatela.
A przecież
jednostkowość i niepowtarzalność to wartości, które dla wielu z nas są
nieocenione, bezcenne, niewymierne… Tak, humanizm jest błędem w matematycznie
idealnym świecie, wielkim czarnym napisem „ERROR” na cyfrowym wyświetlaczu
zero- jedynkowych bóstw. Człowiek jest tym 1%, który może rozłożyć skomplikowany
system. Ryzykiem, przypadkiem, zagadką, zaskoczeniem. Żartem rzuconym w
śmiertelnie poważnym towarzystwie. Jest komórką potencjalnie narażoną na
działanie niezgodne z zasadą systemu, którego jest częścią. Wirusem, błędem w
matriksie…
Errare humanum est – wiedzieli o tym już
starożytni. Grzech, błądzenie, niedoskonałość, szukanie własnej drogi, zbaczanie
z wytyczonej trasy i wchodzenie w nieznane rejony, działania powodujące, że po
dwóch stronach znaku równości nie pojawiają się te same wartości - to
nieodłączny element człowieczeństwa. Nawet jeśli nie jedyny, który o
człowieczeństwie decyduje, to jednak konieczny dla dopełnienia jego obrazu.
III
W świecie
nieskończenie pełnym możliwości, nie dającym się ogarnąć ludzkim umysłem, szukamy
rzeczy pewnych, stałych, niezmiennych. W sytuacji zalewu potoku informacji uogólniamy
i upraszczamy wiedzę o świecie, próbując jak najwięcej danych o nim pomieścić w
swoim rozumie. Konwertujemy dane do formatu MP3.
Budujemy
schematy działania w wielu sytuacjach: od procedur w miejscach pracy, przez
przepisy ruchy drogowego, po przykazania regulujące zasady postępowania w
społeczeństwie. Bez nich mielibyśmy ograniczone możliwości rozwijania
cywilizacji i kultury, zagrożone bezpieczeństwo i zwiększone ryzyko
przedwczesnej śmierci. Dlatego chętnie z nich korzystamy, budując całe systemy
algorytmów, które pozwolą nam w miarę bezpiecznie funkcjonować, marnując przy
tym jak najmniej energii. Ten zwierzęcy i racjonalny instynkt kumulowania na
czarną godzinę wszystkiego, co w niepewnym świecie może ratować egzystencję,
często przestaje być środkiem, a staje się celem. Giniemy w pułapkach zwabieni
przynętą - łatwą zdobyczą: z człowieka, wielotomowej powieści, sprowadzamy się
do ciągu cyfr.
„Wynalezienie standardowego formularza – surowca biurokracji – pozwala „zniszczyć” każdy niuans i szczegół sytuacji. Standardowy formularz wymaga od nas, byśmy sprawdzili możliwości i wypełnili stosowne okienka i w ten sposób dopuszcza jedynie ograniczoną skalę informacji formalnej, obiektywnej i bezosobowej, a w niektórych przypadkach jest to dokładnie to, czego trzeba by rozwiązać konkretny problem.”[4]
Staramy się
zamknąć cały świat w systemie schematów, które wykluczą jakiekolwiek błędy.
Zachwyceni własną inteligencją i przenikliwością w porządkowaniu świata
popadamy w przekonanie, że nasza wiedza jest kompletna, że nasze nader optymistycznie
przyjęte 99% można z czystym sumieniem traktować jak pełne 100. Streszczone
dane jawią nam się jako całościowe. A błąd, rozumiany jako wszystko, co z
punktu widzenia schematu niepożądane, wypieramy ze świadomości. Autorytetami w
oczach naszych i swoich stają się „specjaliści” – ludzie, którzy posiadają
największą wiedzę o procedurach uznawanych za ważne, choć w oderwaniu od reszty
rzeczywistości.
„Rola specjalisty polega na skoncentrowaniu się na jednym obszarze wiedzy, przesianiu wszystkich dostępnych danych, wyeliminowaniu tych, które nie mają znaczenia dla rozważanego problemu i wykorzystaniu tego, co pozostało, do jego rozwiązania. Proces ten sprawdza się całkiem nieźle w sytuacjach, w których potrzebne jest jedynie rozwiązanie techniczne i nie zachodzi konflikt z celami ludzkimi, na przykład przy projektowaniu rakiet kosmicznych lub systemu kanalizacji. (…) A prowadzi do katastrofy, kiedy się go stosuje w sytuacjach, których nie sposób rozwiązać środkami technicznymi i gdzie wydajność nie ma nic do rzeczy, jak w edukacji, prawie, życiu rodzinnym oraz problemach nieprzystosowania jednostki. Zakładam, że nie muszę przekonywać Czytelnika, iż nie istnieją specjaliści – nie mogą istnieć specjaliści – od wychowywania dzieci, uprawiania miłości i zdobywania przyjaciół. Wszystko to jest wytworem imaginacji technopolistycznej, zrodzonym z użycia maszynerii technicznej, bez której specjalista byłby całkowicie bezbronny.” [5]
Na potrzeby
tych rozważań przyjmuję, że oprócz specjalistów istnieją też profesjonaliści –
o ile pierwsi czerpią zachwyt z przekonania o kompletności swojej wiedzy i
zachwytu tego oczekują też od innych, o tyle ci drudzy mają świadomość swojej
niedoskonałości. Nie jest ona jednak powodem przygnębienia i wycofania, ale
przyjęta jako nieodłączna ludzka cecha, staje się siłą napędową ich działania i
dążenia do rozwoju i poszerzania wiedzy. Uogólnienie uzupełniają doprecyzowaniem.
To, że Kraków i Wrocław lokowano na prawie magdeburskim, pozwala sądzić, że
istnieją między tymi miastami podobieństwa, nie znaczy to jednak, że
odnajdziemy się we Wrocławiu, korzystając z mapy Krakowa.
IV
Z całego
zbioru niezliczonych ludzkich doświadczeń w swoim życiu poznajemy zawsze tylko
pewną określoną część. Kiedy zaczynamy traktować ją jako reprezentatywną dla
całości, zapominając, że poza naszymi doświadczeniami istnieją inne, których
nawet nie możemy sobie wyobrazić, zamykamy się w schemacie. Konwertujemy się do
MP3.
W szkołach
uczymy definicji i formuł nieraz bez odniesienia do rzeczywistości, rzadko
wskazując na ciągi przyczynowo – skutkowe. Przekazujemy wiedzę abstrakcyjną i
teoretyczną, nie potrafiąc nieraz wskazać jej przydatności w życiu, a nie
uczymy życiowych umiejętności. Oczywiście, wiedza humanistyczna, w tym dzieje
myśli i poglądów ludzkich z naciskiem na ich różnorodność, z punktu widzenia
matematycznego porządku świata, jest
zbędna. Samodzielne myślenie i łączenie faktów nie tylko nie jest rozwijane,
ale nawet tępione („co poeta miał na myśli”). Wyrabiamy w sobie nawyk
przyjmowania informacji podanej na tacy, bez krytycznej oceny. Podatności na
przyswajanie wiedzy niepełnej jako kompletnej jesteśmy uczeni od najmłodszych
lat. Wytyczonymi koleinami suniemy tak z pokolenia na pokolenie.
Ograniczona,
ale traktowana jako pełna, wiedza sprawia, że nie dopuszczamy możliwości
istnienia warunków, w których nasze algorytmy nie działają. Wyrabiamy sobie
opinie, które pojmujemy jako fakty, a każdą opinię niezgodną z naszą utożsamiamy
z błędem. Tracimy umiejętność krytycznego myślenia – podstawy cywilizacji
europejskiej - i rozróżniania tego, co pożyteczne, od tego, co szkodliwe. Korzystamy
z protez myślowych opartych na emocjach. W myśl zasady niemarnowania energii
nie zadajemy sobie trudu, żeby przyjrzeć się szczegółom i okolicznościom, żeby
doprecyzować obraz sytuacji przed wydaniem wyroku – opierając się na naszej
skompresowanej wiedzy, rzucamy się, aby jak najszybciej wyeliminować błąd,
utożsamiając go ze złem – również błąd nie stanowiący zagrożenia zdrowia ani
życia człowieka. Nawet jeżeli nie jesteśmy uczuleni, wiedząc, że pszczoła
potrafi sprawić ból, zabijamy ją, kiedy tylko znajdzie się w naszym domu –
zapominając o tym, że uwielbiamy miód.
Niektóre
normy społeczne, chociaż nie tylko nie chronią członków społeczności, ale nawet
potrafią ich krzywdzić, traktujemy jako nienaruszalne i oczekujemy
bezwarunkowego dostosowania się do nich. Na podstawie kilku osób wyrabiamy
sobie opinię o całym zawodzie, narodzie, czy kulturze. Rywalizacja, ocena,
ranking – stają się sensem naszego życia. Strach przed mniejszościową grupą
radykałów powoduje, że na ich podobieństwo definiujemy miliony ludzi, w których
imieniu tamci, nieupoważnieni, chcą występować. Wychowani w czasach pokoju
wydajemy sądy o ludziach próbujących przeżyć wojnę. Pogardzamy ludźmi słabymi i
pozbawionymi ambicji decydowania o innych, jednocześnie nienawidząc silnych i
wykorzystujących innych do własnych celów. Sortujemy na dobre i złe płci, rasy,
narody, miasta, dzielnice, rodziny. Pojedynczych ludzi szufladkujemy i
wartościujemy według pochodzenia. Zamożność i wykształcenie wydaje nam się iść
w parze z kulturą. Stałość poglądów, choćby skrajnie absurdalnych, traktujemy
jak cnotę. Rozumujemy schematami, a wszystko czego nie rozumiemy, bo jest poza
nimi, kwalifikujemy jako odpad. Masowe gusta uznajemy jako obligujące do
przyjęcia za optymalne. Piękno utożsamiamy z prawdą i dobrem, a brzydotę z
fałszem i złem. Cenimy sztukę, która potwierdza nasze przekonania, gardzimy tą,
która je burzy. Formy krótkie i przyjemne stawiamy wyżej, niż rozległe i
wymagające. Chcielibyśmy świata dwuwymiarowego, zero - jedynkowego, czarno – białego
i to, co raz przyjmujemy za pewnik i punkt oparcia, nie powinno zmieniać się w
czasie. Zmienność i dynamizm świata próbujemy opisać statycznie. O ciężarze
wielobocznej bryły wypowiadamy się, widząc jej szkic na kartce. Cztery pory
roku najchętniej opisalibyśmy za pomocą jednej, ulubionej.
„W kulturze, która czci statystykę, nigdy nie możemy być pewni, jaki rodzaj nonsensu zagości w ludzkich głowach.”[6]
I ciągle
jesteśmy niemiło zaskakiwani. Niekiedy odkrywamy, że jednak to, co zawsze miało
być jedynie słuszne i prawdziwe, niezbicie przestaje pasować do tego, co nowego
zauważyliśmy w naszym świecie i nie daje się obronić. Brak doskonałości starej
procedury potrafi spowodować takie rozczarowanie, że z jeszcze większą
gorliwością oddajemy się innej, cały żal przemieniając w nienawiść do starego
schematu. Tak jak rewolucjoniści z czasem popełniają te same błędy, za które
nienawidzili obalonej władzy, tak zamieniamy jeden schemat na inny, równie
niedoskonały. Algorytm raz uznany za błędny staje się wtedy równoznaczny z
błędem jako takim i wymaga eliminacji. A kiedy chcemy eliminować to, co nie
pasuje do naszej wizji, w skrajnych przypadkach nie cofniemy się nawet
przed eliminacją „nosicieli” opinii.
Lektura podręczników historii albo serwisów informacyjnych dostarcza dowodów na
to, z jaką łatwością nam to przychodzi.
Banalność
powtarzanego od tysięcy lat twierdzenia, że stereotypy są krzywdzące, nie
zmienia faktu, że nie chcemy z nich rezygnować. Czasem zabiera głos ktoś, kto
proponuje zwalczać poglądy, a nie ludzi. To 1%, który ściąga na siebie gniew
pozostałych 99. Dlaczego?
V
W sytuacji,
kiedy przyjęcie schematów i ich powielanie daje poczucie akceptacji,
przynależności do grupy, bezpieczeństwa i umożliwia budowanie swojej pozycji,
mającej to bezpieczeństwo zapewnić, trudno stawać przeciwko nim. Zwłaszcza
kiedy kwestionowanie zasadności niektórych stereotypów i uproszczeń prowadzi do
eliminacji kwestionującego – nawet jeżeli nie dosłownej, a do łagodniejszych jej
form: izolacji, odrzucenia, alienacji. Wobec takiego niebezpieczeństwa
jednostka ma trzy możliwości: podporządkować się systemowi przyjętemu przez
grupę; zanegować go, szukając oparcia w podporządkowaniu się innemu systemowi;
zachować własny, indywidualny osąd, utrzymując krytyczne podejście do
wszystkich uproszczeń i uznając, że to jednostkowy, niezależny i samodzielny
człowiek jest niekwestionowalną wartością, której służyć powinny schematy,
nigdy odwrotnie. Oczywiście, w świecie ludzi cechujących się zautomatyzowanym
myśleniem ostatnia opcja obarczona jest dużym ryzykiem skazania na ostracyzm,
alienację, marazm i depresję. W korporacji dochodzi jeszcze ryzyko utraty
pracy, czyli środków utrzymania.
System, czyli
każdy układ norm, procedur czy schematów: religia, państwo, firma, potrafi
wymuszać na swoich elementach dyscyplinę, która każe im wywierać na siebie
nawzajem presję dla jego utrzymania. Istnieją schematy, które uzależniają od
siebie jak narkotyk, nie pozwalając się od siebie uwolnić i często wzbudzając
poczucie winy i niskiej wartości w „buntownikach”.
Bywa, że bunt
się rozszerza i doprowadza do rewolucji. Jeżeli swego czasu modne i świadczące
o statusie społecznym były peruki, mało kto decydował się z własnej woli pokazywać
się w towarzystwie bez niej, bo świadczyło to albo o ubóstwie, albo o
dziwactwie. Romantyczny przewrót w sposobie ubierania się był zwycięstwem
„buntowników” – zmianą jednego systemu na inny, również wymuszający konkretne
elementy stroju. I dziś zdarza się ludziom popadać w paranoję, próbując do tego
stopnia podkreślić swój indywidualizm, że kreują go za pomocą wyuczonych i nie
mających nic wspólnego z ich prawdziwą naturą negacji schematów, również tych
nieszkodliwych. Ale negowanie schematu również nie jest formą uwolnienia się od
niego – wręcz przeciwnie: negacja jest tylko inną formą uzależnienia od
systemu. Uzależniony od papierosów pozostaje więźniem nałogu również wtedy,
kiedy rzuca palenie. Wolny byłby wtedy, gdyby za pomocą własnej woli mógł
decydować, czy po jednym papierosie sięgnie po kolejnego, czy nie. Jak wiadomo,
to udaje się naprawdę nielicznym.
Korporacje
poświęcają wiele energii utrzymaniu pracowników w przekonaniu, że znajdują się
w najlepszej z możliwych sytuacji, pracując tam, gdzie pracują – próba
poszukiwań innej pracy, choć nieraz retorycznie zalecana dla wykazania a posteriori absurdalności tego pomysłu,
traktowana bywa jak zdrada i pociąga za sobą określone konsekwencje. W
środowisku, w którym normą jest częsta zmiana partnerów, na wykluczenie naraża
się „poczciwiec”, który pozostaje przez lata w stałym związku albo małżeństwie.
W środowisku osób respektujących nauki Kościoła Katolickiego na alienację
skazany zostaje ktoś, kto dopuszcza się seksu przedmałżeńskiego w często
zmienianych związkach. W firmie, w której przyjęte jest przez pracowników
spożywanie alkoholu w godzinach pracy, abstynent zostanie przez pracowników uznany
za donosiciela. W grupie, w której istnieje przyzwolenie na oszukiwanie innych
grup, uczciwa jednostka prędzej czy później doczeka się wykluczenia. Jeżeli w
środowisku menadżerów system motywowania za pomocą strachu i kar uznawany jest za
szybki i skuteczny, zagrożeniem będzie menadżer stosujący pozytywne i
czasochłonne metody.
Umiejętność pomnażania
dóbr wydaje nam się dziś najwyższą formą wiedzy, pozwalającej budować
bezpieczeństwo jednostki i rodziny. Jednak to nie bezpieczeństwo jest
najczęstszym obiektem pożądania, ale możliwość eksponowania stanu posiadania i
budowa pozycji w społeczeństwie, popularności. Ilość skumulowanych dóbr
traktujemy jako świadectwo wartości człowieka, więc zysk, z wartości
podporządkowanej, urasta do rangi nadrzędnej. Dążenie do osiągnięcia
najważniejszej wartości wymaga podporządkowania jej innych. Maksymalizacja
zysków, pojęcie nierozerwalnie związane z matematyką, musi się więc opierać na
dążeniu do matematycznych, zero - jedynkowych ideałów, gdzie każdy błąd musi
być eliminowany z całą stanowczością. Każdy błąd bowiem, jako nieobliczalny,
jest nieopłacalny. Zaś z ekonomicznego punktu widzenia najtańszym rozwiązaniem
jest eliminowanie „nosiciela” błędu, czyli człowieka – nie tylko tego, który
spróbuje ten system wartości kwestionować, ale i tego, który może pogarszać
jego wydajność. Tam, gdzie nie może go jeszcze zastąpić maszyna, należy go
zamienić w przysłowiowy trybik. A trybik niesprawny wymienić na sprawny. I pozostawić tylko to, co potrzebne dla
poprawy wyników. Czasem tylko doraźnie – kiedy wymiana kilku trybików z rzędu
nie przynosi oczekiwanych efektów, pojawia się refleksja, że błąd może tkwić
nie w człowieku, który w nim pracuje, ale systemie przez człowieka stworzonym –
zazwyczaj za późno. Formatem MP3 w
świecie handlu jest dyskont – realizacja prawie idealnego stosunku kosztów do
zysku: mamy więc dyskontowe samochody, dyskontowe linie lotnicze, dyskonty
meblowe.
A jednak
pozostaje nam tęsknota za tym, co jednostkowe i niepowtarzalne: limitowane
edycje intrygują nas bardziej niż seryjnie produkowane samochody;
niepowtarzalne usłojenie fornirowanego mebla podnieca bardziej, niż wydruk na meblu z taśmy produkcyjnej. Za
ręcznie wykonywane artykuły gotowi zapłacić jesteśmy więcej, niż za masowe
wyroby. Co więcej, dla kolekcjonerów wartość niejednego eksponatu rośnie wraz z
obecnością skaz – błędów! „Perfekcyjna niedoskonałość” – dowód wykonania mebla,
ozdoby albo broni rękami niedoskonałego, zdolnego do popełnienia błędu żywego
człowieka, w którego dziele objawia się talent, wiedza i umiejętności właściwe
jemu tylko jednemu, to wartość doceniana przez nielicznych koneserów. W świecie
podporządkowanym córce matematyki – ekonomii – wartości humanistyczne są jak
antyczny mebel – odnowiony i zadbany wzbudza podziw większości, choć nie każdy
chciałby mieć go w domu. Zakurzony i podniszczony prędzej wyląduje na śmietniku,
niż u konserwatora. Musi go odkryć ktoś o nieprzeciętnej wrażliwości albo
wiedzy, żeby dać mu szansę na przywrócenie blasku. W ten sposób błąd z
matematycznego (ekonomicznego, statystycznego) punktu widzenia staje się…
luksusem. Przenikliwy umysł matematyczny
nie może tego faktu przeoczyć.
Co jakiś czas
wolny (przynajmniej z nazwy) rynek powoduje, że sprawdzone procedury działania
jakiejś firmy okazują się nie przystawać do nowych warunków. Specjaliści w
zawodach niepotrzebnych 20 lat wcześniej, w związku z czym wyrzuceni albo
przekwalifikowani, nagle okazują się pilnie potrzebni. Nasycenie rynku
sklepami, które prześcigają się w obniżaniu kosztów doprowadza do momentu, w
którym spada jakość automatycznie produkowanych towarów i mechanicznie sprawowanej
obsługi. Rośnie wartość (ekonomiczna) tego co jednostkowe i niepowtarzalne.
Niektóre wartości nieobliczalne, jak życzliwość, empatia i umiejętność
analizowania sytuacji z uwzględnieniem nie tylko schematów, ale również
wartości obarczonych większym prawdopodobieństwem błędu (czyli „dzielenie włosa
na czworo”), stają się pożądane. Być może lepsze to niż hegemonia procedur, ale
nie zmienia faktu, że ciągle wartością nadrzędną pozostaje zysk. Tak jak kraj
będący do tej pory prowincją imperium staje się jego satelitą, zyskując pozorną
niepodległość z namiestnikiem narzuconym przez imperatora, tak wartości
humanistyczne zostają zaprzęgnięte na usługi procedur służących prawom ekonomii
i pozostają tyle warte, ile generują zysku. A każda jednostka, która zysku nie
uznaje za wartość nadrzędną, zostaje zakwalifikowana jako pomyłka, błąd,
egzemplarz niepełnowartościowy, odpad. Każdy wie, jakie treści kryją się za
określeniem „margines społeczny”. Stąd tysiące absolwentów studiów
humanistycznych, sprowadzonych do roli tanich automatów, zasila zautomatyzowane
zakłady handlowe, obwiniając się o bezużyteczność własnych zamiłowań i
przyjmując z wdzięcznością możliwość zdobycia jakichkolwiek środków do życia i
odkupienia winy na najniższym szczeblu hierarchii w służbie Jego Wysokości
Zysku.
Być może
kiedyś błąd systemu doprowadzi do tego, że ich indywidualne umiejętności albo
chociaż wspólne im cechy okażą się masowo potrzebne dla zwiększenia zysków
jakiegoś sektora gospodarki. A prawo do opierania się na własnej (albo nawet
cudzej, ale zaczerpniętej spoza schematu) wiedzy i pomysłowości przestanie być
przywilejem osób decydujących o obowiązywaniu procedur. I zmiana postrzegania
stanowiska pracy ze stereotypowo pogardzanego, jako symbol nieporadności, na
bardziej szanowane pozwoli im odzyskać poczucie własnej wartości i da wrażenie
szczęścia.
Póki co trzeba ogromnej odwagi i siły, żeby przeciwstawić
się większości systemów i decydują się na to nieliczni. Trudno ludzi za to
winić – bohaterowie zawsze pozostają w mniejszości. A nie ma chyba dla
człowieka większej kary niż samotność. Niełatwo też zachować wiarę we własną
wartość, kiedy jest się jedyną osobą, która w nią wierzy.
„Nie tylko ekonomiczne, ale i osobiste stosunki między istotami ludzkimi przybierają charakter stosunków między rzeczami. Ale najważniejszym być może i najbardziej odstraszającym przykładem tego ducha instrumentalizmu i wyobcowania jest stosunek jednostki do własnego „ja”. Człowiek sprzedaje nie tylko towary; sprzedaje siebie samego i sam czuje się towarem. Pracownik fizyczny sprzedaje swoją fizyczną energię; biznesmen, lekarz lub urzędnik sprzedają swoją „osobowość”. Muszą posiadać „osobowość”, jeśli chcą sprzedać swe wytwory albo usługi. Ta osobowość powinna być sympatyczna, ale ponadto jej posiadacz winien spełniać szereg postulatów: powinien odznaczać się energią, inicjatywą, tym, tamtym, czy owym, zależnie od tego, czego wymaga się na danym stanowisku. I podobnie rzecz się ma z każdym innym towarem, rynek decyduje o wartości tych kwalifikacji ludzkich, ba, decyduje nawet o samym ich istnieniu. Jeśli nie ma zapotrzebowania na kwalifikacje, które dana osoba oferuje, są one niczym; zupełnie tak samo, jak nie dający się sprzedać towar jest bezwartościowy, chociaż mógłby mieć wartość użytkową. Tak więc wiara w siebie, czy w ogóle „samopoczucie” są tylko wskaźnikami tego, co inni myślą o danym człowieku. To nie on jest przekonany o swojej wartości, bez względu na popularność i swój rynkowy sukces. Jeśli jest nań popyt, liczy się; jeśli nie jest popularny, jest po prostu niczym. Zależność poczucia godności własnej od sukcesu własnej „osobowości” jest powodem, dla którego popularność ma tak olbrzymie znaczenie dla człowieka współczesnego. Od niej zależą nie tylko praktyczne postępy człowieka, lecz także i to, czy może on zachować wiarę w swoją wartość, czy też wpada w otchłań poczucia niższości.”[7]
Z gorliwością
ofiar ratujących życie bronimy więc powszechnie akceptowanych schematów i
uproszczeń, nie tylko tych wypróbowanych, ale i przyjętych „na wiarę”, żeby nie
odbiegać od reszty. Ze strachu przyjmujemy ideologie i religie, które zdają się
dawać oparcie, poczucie wspólnoty z innymi ludźmi i pewny grunt pod nogami. Cudzych
myśli bronimy bardziej zażarcie niż swoich. Upychamy nasze umysły w ciasne
foremki, jak za duże brzuchy w wyszczuplające pasy. Stosujemy się do algorytmów
i procedur, które uważamy za słuszne tylko i wyłącznie dlatego, że umacniają
schematy, które znamy. Godzimy się na określanie swojej wartości w oparciu o nieludzkie,
bo nie dobru człowieka podporządkowane konwencje. Zawzięcie walczymy o poprawę
swojej pozycji w rankingach, czyli matematycznych informacjach na temat naszej
rzekomej wartości, wspinając się po głowach innych. Niszczymy w zarodku
wszystko, co mogłoby zburzyć nasz kruchy porządek, sprzedając własną osobowość
za złudne poczucie bezpieczeństwa. Przekreślamy szansę na odzyskanie pełnego
zapisu dźwięków z formatu MP3.
„O wiele bardziej lubię nietoperze niż biurokratów. Żyję w Wieku Zarządzania, w świecie „Admin”. Największe zło nie dzieje się obecnie w owych nędznych „spelunkach przestępstwa”, które lubił opisywać Dickens. Nawet nie w obozach koncentracyjnych i obozach pracy. Tam spotykamy się z jego końcowym rezultatem. Rodzi się ono i jest wprowadzane w życie (wnioskowane, popierane, wykonywane i protokołowane) w schludnych, wyłożonych dywanami, ogrzanych i dobrze oświetlonych biurach, przez spokojnych ludzi w białych kołnierzykach, z przyciętymi paznokciami i gładko wygolonymi policzkami, którzy nie muszą podnosić głosu.”[8]
VI
Z
dotychczasowych rozważań można wyciągnąć mylny wniosek, że popadam w cynizm (w
antycznym rozumieniu), a stosowanie zasad i sprawdzonych przepisów oraz dążenie do ułatwiania człowiekowi życia uważam
za złe, w przeciwieństwie do komplikowania nawet prostych sytuacji. Że
nieograniczona swoboda i przyzwolenie na powielanie błędów może, moim zdaniem,
dać człowiekowi to, czego bezskutecznie szuka – szczęście. Byłoby to jednak
jeszcze większym uproszczeniem, niż rozważania te są w istocie.
To, co
nazywam tu błędem, to wszystko to, co nie mieści się w sztywnych
światopoglądach, co niezrozumiałe i nieprzystające do posiadanego zasobu wiedzy
o świecie. Oczywiście, są błędy ludzkie, które prowadzą do cierpień a nawet
śmierci innych ludzi i nie ma wątpliwości, że te należy ograniczać do minimum.
Ale dla korporacyjnego menadżera błędem bywa dokształcanie nowego, niewprawnego,
ale posiadającego potencjał pracownika, skoro taniej znaleźć doświadczonego, nawet
mniej wiarygodnego. Z punktu widzenia dewelopera - właściciela starego budynku,
błędem może być jego modernizacja, skoro tańsze będzie jego wyburzenie i
postawienie nowego. Według dziennikarza mogącego wywołać sensację i uczynić go
sławnym, błędem byłoby podawanie tak szerokiego kontekstu informacji, który
pozbawiłby faktu całej sensacyjności. Bo zasadność stosowania się do systemu
zależy od celów, którym służy. A czy może być ważniejsza wartość, niż człowiek
i życie?
Systemami są społeczności,
państwa, narody i kultury – schematy zachowań i poglądów stanowią właśnie o ich
odrębnym i niepowtarzalnym charakterze. Decyduje o nim nie tylko zespół cech im
właściwych, ale również te cechy, których nie posiadają. Pierwszym krokiem do
rozwiązania wielu problemów wydaje się więc dostrzeżenie, że istnieją inne
schematy, które ktoś uznał za sprawdzone i nie ma powodu ich zwalczać tylko
dlatego, że nasz wydaje się najlepszym dla nas. Z tej perspektywy można
przyjąć, że zawsze warto stawać w obronie własnych i tylko prawdziwie własnych
przekonań, że regułą nadrzędną dla każdego systemu powinno być prawo do
wolności, czyli osobistego wyboru schematów i obrona przed narzucaniem ich
siłą. Przez wolność rozumiem nie nieograniczoną samowolę, ale opartą na
odpowiedzialności swobodę, pozwalającą realizować się jednostce bez ograniczania
tej swobody innym jednostkom. Wolność tak rozumiana pozostaje ciągle tylko
ideałem, ale może walka o takie ideały jest jednym ze składników pełnego
człowieczeństwa? Jeżeli brzmi to jak utopia, to właśnie dlatego, że większość
schematów odcina drogę do możliwości znajdujących się poza nim.
Istnieją
systemy i schematy stworzone i sprawdzone dawno temu, które udaje się z
powodzeniem przyjmować ludziom współczesnym bez szkody dla innych. Są to prawdy
i zasady głęboko przez tych ludzi przeżyte, przyswojone i zrozumiane. Komu
własnym doświadczeniem i świadomością dane było dochodzić do zgody z nie swoimi
myślami, ten wie, że droga do nich prowadzi przez błądzenie i wątpliwości i nie
będzie odmawiał prawa do tego innym. Powtarzanie dziecku, że dotknięcie
gorącego grozi bólem, rzadko przynosi efekt – częściej musi doświadczyć tego
samo, żeby zrozumieć. Ludzie naprawdę głębokiej wiary nie muszą stawać w jej
obronie i walczyć z jej wyimaginowanymi wrogami, bo wiedzą, że nie można komuś
odebrać czegoś, co ma głęboko sobie. Niektórzy nazywają to pokorą – taka pokora
nie wyklucza dumy. Tylko ci, którzy przyjmują sposoby patrzenia na świat
powierzchownie i bez przeżycia ich wewnętrznie, muszą budować bastiony w ich
obronie i czujnie wypatrywać wroga, który mógłby je podważyć. A jako że ich
fundamenty są płytkie, podważyć je łatwo – trzeba bronić ich siłą. A nawet
eliminować wroga, uprzedzając domniemany atak. Ja nazywam to pychą – nie ma ona
nic wspólnego z dumą. Takie są moje wnioski z obserwacji naszej rzeczywistości.
„Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten „jagielloński” wymiar polskości (…) przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym.”[9]
Mądrość wielu
ludzi, którym tę cechę można przypisać, opiera się na otwartości. Otwartość nie
oznacza braku zasad i przekonań – oznacza uwzględnienie możliwości zaistnienia
błędu w swoim rozumowaniu i umiejętność przyznania się do niego. Jest
umiejętnością zachowania równowagi między korzystaniem ze schematów, a
gotowością napotkania nieznanego – równowagą między uogólnieniem, a doprecyzowaniem.
Błąd, jako cecha właściwa temu, co żywe, jest nieodłączną częścią życia. Tylko
nieorganiczne systemy bywają „bezbłędne”, czyli ograniczają możliwość
nieprzewidywalnego do minimum nieosiągalnego dla człowieka. Możliwość błądzenia
jest dla człowieka takim samym darem, jak wyobraźnia. Oczywiście, istnieją
błędy, których naprawić się nie da, ale darem dla człowieka jest też to, że nie
ma takiego błędu, niedoskonałości, z której człowiek nie nauczyłby się prędzej
czy później wyciągać wniosków i nad nim zapanować. To wada, skaza, wątpliwość
pobudza do rozwoju, a schemat rozleniwia.
Błąd napędza życie - tylko gotowość analizowania i szukania przyczyn
powstawania sytuacji nieprzewidzianych procedurą otwiera możliwość zapanowania
nad czymś dotychczas nieujarzmionym, a nawet odkrycia nowych obszarów wiedzy,
nowych możliwości. Dzięki tej otwartości świat się rozwija. Unikanie błędu
przez eliminację warunków umożliwiających jego powstanie zamyka tę drogę.
Wyprawa
Kolumba była błędem według systemu średniowiecznej wiedzy o świecie. Bez błędu
i przypadku nie znalibyśmy penicyliny, promieniowania Rentgena, czarnej
herbaty, ani szampana. Czasami więc, nawet z ekonomicznego punktu widzenia,
błąd może doprowadzić do powielenia zysków nieporównywalnego z respektowaniem
schematów. Jest to nieosiągalne bez tzw. „czynnika ludzkiego”. Potrzeba jednak,
jak się okazuje, dużej inteligencji, żeby znaleźć środek między pobłażaniem
nierzetelności i niefrasobliwości, a ubezwłasnowolnieniem pracownika. Dlatego
wciąż w mniejszości są firmy, które „stać” na indywidualne podejście do człowieka.
A spośród tych, które takimi praktykami się chwalą, łatwiej znaleźć takie,
które analizują cechy zatrudnionych zero-jedynkowo pod kątem przydatności do
pracy w tej firmie, w celu eliminacji elementów niepożądanych, niż takie, które
potrafią dostrzec i wykorzystać jednostkowy potencjał pracownika tam, gdzie
może być najbardziej przydatny, łącząc jego osobisty rozwój z rozwojem firmy. Póki
co, dla ekonomii więcej jest wart schemat pozwalający ograniczyć
nieprzewidywalność do minimum, niż czasochłonny i kosztowny eksperyment, mogący
równie dobrze zaowocować spektakularnym sukcesem, co porażką. Statystyka
zwycięża. Strach bierze górę.
„To świat nieprawdopodobny. Świat, w którym Baconowską ideę postępu ludzkości zastąpiła idea postępu technologicznego. Celem nie jest zmniejszenie ignorancji, zwalczanie przesądów i ujmowanie cierpienia, lecz dostosowanie się do wymagań nowych technologii. Powtarzamy sobie, oczywiście, że takie dostosowanie doprowadzi do lepszego życia, ale to tylko retoryczna pozostałość ustępującej technokracji.”[10]
Podsumowując:
złe nie są schematy same w sobie, ale brak równowagi między stosowaniem zasad,
a spontanicznością, pomylenie środka z celem. Tylko uwzględnienie, że oprócz
rzeczy regularnych i przewidywalnych istnieją rzeczy jednostkowe i
nieprzewidywalne daje możliwość zbliżenia się do pełnego obrazu rzeczywistości.
Choć ideałem królowej nauk jest świat odwzorowany w liczbach rzeczywistych, to
i ona posiłkuje się przecież liczbami urojonymi w opisywaniu świata.
Czym bardziej
próbujemy wepchnąć życie w jakieś ramy, czym liczniejszym schematom zawierzamy,
czym więcej konwenansów próbujemy respektować, tym trudniej nam się porozumieć.
Nic dziwnego: usiłujemy sześcian zmieścić w okręgu. Potem obrażamy się na
siebie, nie mamy zaufania, w drugim człowieku w pierwszej kolejności
doszukujemy się niebezpieczeństwa – budujemy całe strzeżone osiedla, w uwięzieniu
szukając wolności. Spotkanie z życzliwością nieznajomego bywa zaskoczeniem,
błędem systemu. Bo życzliwość to nic innego, jak nieprzewidywalna zmienna –
nieuzasadniona nieraz z matematycznego punktu widzenia. Interakcja oparta na
wyborze jednostkowym i indywidualnym. Wspomniany 1% możliwości, który decyduje
o pozostałych 99. Nieraz zwykła życzliwość każe pracownikowi złamać procedurę,
żeby pomóc klientowi, którego z powodu jego błędu procedura nakazuje
zignorować. Zapewne nikt nie wyliczył, ile razy pozwoliło to zachować lojalność
klienta i jakie płyną z tego zyski.
Ale to nie
zostało jeszcze ujęte w procedurze…
[1]
Erich Fromm, Ucieczka od wolności,
przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 2004, s.197.
[2]
Neil Postman, Technopol. Triumf techniki
nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 65.
[3]
Neil Postman, Technopol. Triumf techniki
nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 106.
[4] Neil
Postman, Technopol. Triumf techniki nad
kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 102.
[5] Neil
Postman, Technopol. Triumf techniki nad
kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 107.
[6] Neil
Postman, Technopol. Triumf techniki nad
kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 158.
[7]
Erich Fromm, Ucieczka od wolności,
Warszawa 2004, s.123-124.
[8]
C.S. Lewis, Listy starego diabła do
młodego, Poznań 2005, s. 9-10.
[9]
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość,
Kraków 2005, s. 92.
[10]
Neil Postman, Technopol. Triumf techniki
nad kulturą. przeł. Anna Tanalska-Dulęba, Warszawa 1995, s. 86.