niedziela, 10 kwietnia 2022

199. MOTŁOCH

 

  

               W życiu co jakiś czas przychodzi taka chwila, że wydaje się, że gorzej już być nie może. I zawsze prędzej czy później przychodzi po niej taka chwila, która dowodzi, że jednak może. Takie wnioski można wyciągnąć z wydarzeń ostatnich kilku lat.

               Naturalnym odruchem zdrowego człowieka jest wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Pewnie stąd wzięło się powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia, bo to ona trzyma nas przy życiu w najgorszych momentach. Nikt nie wie o tym dzisiaj lepiej, niż walczący o swoją wolność obywatele Ukrainy.

               Nadzieja ma też to do siebie, że czasem usypia czujność i sprawia, że tak bardzo chcielibyśmy wreszcie odpocząć od złych wiadomości (zwłaszcza w ostatnich latach), że nie dopuszczamy do siebie możliwości rozwoju wypadków nie po naszej myśli. Pewnie to dlatego przez ostatnie 30 lat chcieliśmy wierzyć, że Rosja może być krajem ludzi, którzy nie tylko cenią sobie własną wolność, ale też nie potrzebują już deptać cudzej. W końcu ojczyzna Dostojewskiego, Bułhakowa, Mendelejewa, Czajkowskiego i wielu innych ludzi, którzy wiele wnieśli w rozwój świata, nie może w imię jakichś urojonych wizji z dnia na dzień zacząć niszczenia innego kraju, regularnych mordów i grabieży. Tak mogliśmy myśleć do 24 lutego 2022r.

               Niestety, tak jak naród Goethego, Schillera, Beethovena i Tomasza Manna ku zaskoczeniu „cywilizowanego świata” był w stanie stworzyć machinę zagłady 80 lat temu, tak potomkowie poddanych Czyngis-chana nie odeszli całkiem od praktyk swoich przodków w XXI wieku.

               Nie powinno to dziwić mieszkańców Europy Środkowej, którzy z prawdziwym obliczem „ruskiego miru” mają do czynienia od wieków. W Polsce mało kto poza historykami pamięta o rzezi warszawskiej Pragi w 1794r, o wywożeniu dzieci w głąb Rosji po upadku Powstania Listopadowego, czy o represjach po Powstaniu Styczniowym. Wprowadzanie komunistycznego porządku od 1944r pamiętają za to ludzie, którzy jeszcze żyją. Na Śląsku pamięć o mordujących i gwałcących w 1945r „wyzwolicielach” z Armii Czerwonej jest wystarczająco świeża, żeby przerażające obrazy z podkijowskich miejscowości nie były zaskoczeniem.

            A jednak jesteśmy w szoku, bo nadzieja sprawia, że człowiek wyobraża sobie, że ludzie wyciągną w końcu z historii wnioski, że nie będą popełniać już tych samych błędów i zbrodni. Że sprawujący władzę są mądrzy, że widzą to, co wydawałoby się oczywiste. Że bezpieczeństwo obywateli kraju, którego władzę im powierzono, choć trochę leży im na sumieniu. I ta nadzieja jak najbardziej jest nam potrzebna do przeżycia, nawet jeśli rzeczywistość co jakiś czas brutalnie ją rewiduje. 

               Mądrzy ludzie kiedyś wymyślili, że w życiu miotamy się między dwiema skrajnymi postawami. Jedna wynika z miłości do świata i ludzi, polega na autentyczności i otwartości, otaczaniu troską, darzeniu wolnością i szacunkiem oraz ochronie tego, co się kocha. Druga wynika ze strachu i wyrastającej na nim nienawiści, polega na dążeniu do podporządkowania sobie świata i ludzi, na kreowaniu wizerunku niekoniecznie mającego cokolwiek wspólnego z prawdą, ale pozwalającego na prewencyjne odstraszenie każdego, kto mógłby chcieć zabrać nam nad tym światem kontrolę. Pierwsza postawa pozwala budować, druga albo niszczy, albo zabiera siłą to, co pierwsza zbudowała.

               Nie ma na świecie ludzi, którzy całkowicie uosabialiby jedną albo drugą postawę. Ale dokonując w życiu wyborów, poruszamy się gdzieś między tymi dwoma biegunami, jak opiłki metalu między dwoma magnesami, raz pozostając pod wpływem jednego, a raz drugiego. Tyle, że opiłki są całkowicie bezwolne, a ludzie zawsze mają wybór. 


              
Z natury większość ludzi chce „dobrze”, skłania się bardziej ku miłości niż śmierci i zniszczeniu. W kontakcie ze zdecydowaną większością pojedynczych ludzi spotkamy przyjazne, pomocne i życzliwe osoby. Niestety, coś dziwnego dzieje się z niektórymi, kiedy zaczynają łączyć się w grupy, wspólnoty, narody. Zbiór jednostek nieraz (nie zawsze!) przeradza się w motłoch, w którym hierarchia i potrzeba poczucia przynależności wypierają człowieczeństwo, a rozmyta odpowiedzialność dopuszcza każde zło. Motłoch zachowuje się jak samodzielny organizm, którego najwyższym celem jest ochrona własnej integralności, dlatego nie toleruje niczego i nikogo, kto nie realizuje tego samego celu i w ten sam sposób, w jaki motłoch uważa za słuszny. Tak jak zdrowy organizm zwalcza zainfekowane komórki, tak motłoch zwalcza zbuntowane jednostki. Niestety, motłoch to organizm zatruty, który niszczy komórki zdrowe z punktu widzenia człowieczeństwa.

        Tak jak pojedynczy ludzie, tak społeczeństwa mogą miotać się między biegunami. I tak jak jednostki, z których się składają, tak społeczeństwa mają wybór, czy bliżej im do Erosa, czy do Tanatosa. Czy wolą być zdrowymi społeczeństwami, czy motłochem. 

               Nie przesadzają ci, którzy mówią, że wojna, która się toczy w Ukrainie, w dużym stopniu jest wojną między dwoma różnymi światami. Mieszkańcy Ukrainy w dużej liczbie jeździli po świecie za pracą, obserwowali „od dołu” społeczeństwa może nie idealne, ale jednak dopuszczające wolność pojedynczego człowieka i traktujące ludzkie życie jako wartość samą w sobie. Z drugiej strony Rosjanie opuszczali swój kraj w mniejszej liczbie i głównie w celach turystycznych albo w ramach kontaktów biznesowych, poruszając się głównie w kręgu rodaków i budując sobie szczątkowy obraz Zachodu przyprawiony putinowską propagandą. A mimo to, ci których było na to stać, zadziwiająco dużo  czasu spędzali na krytykowanym przez nich Zachodzie.

    Ukraińcy, w większości urodzeni w Związku Radzieckim albo niedługo po jego upadku, jak nikt inny mieli możliwość porównania tych dwóch światów. I to, że z taką odwagą i uporem stanęli w obronie swojej wolności najlepiej świadczy o tym, który z nich jest im bliższy: ten, który organizuje parady wolności, czy ten, który morduje niewinnych ludzi od tychże parad próbując ich „wyzwolić”.

 ***

               Nie ma usprawiedliwienia dla morderców dokonujących zbrodni w Ukrainie i hipokryzją jest oczekiwanie przebaczenia od ofiar i ich rodzin. Działania zarówno rosyjskich władz jak i wykonujących ich rozkazy siepaczy to ich wybór, a żadne zaczadzenie propagandą nie jest wyjaśnieniem dla wyzbycia się człowieczeństwa.


             Warto jednak, żebyśmy pamiętali, jak łatwo ulec łatwym osądom, kiedy próbujemy wrzucać do jednego worka wszystkich Rosjan, nawet jeśli ci, którzy pozostali ludźmi, są w mniejszości. Warto zastanowić się, ku któremu biegunowi ciąży władza, którą nasze społeczeństwo sobie wybrało (w dużo bardziej wolnych wyborach niż w Rosji i przy propagandzie ograniczonej do kilku mediów) i czy chcielibyśmy być oceniani przez pryzmat jej dokonań jako obywatele Polski poza jej granicami. 

          

Zwłaszcza, że masowa postawa Polaków wobec ludzi uciekających przed wojną z Ukrainy pokazuje, że wciąż mamy z czego być dumni i bynajmniej nie jest to zasługa władz.

   Jeszcze nie jesteśmy motłochem. I to daje nadzieję.

 




Podobne:

46. BEZ ODPOWIEDZI

128. BRUNATNIENIE

130. CZAS SZCZUROŁAPÓW


 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz