Aleśmy
naprodukowali śmieci przez te Święta! Jeszcze nie opadła bojowa kurzawa przedświątecznych
przygotowań, jeszcze trwało pakowanie do koszyków sklepowych, co miało być
przepakowane do koszyków święconkowych, jeszcze dopiekały się i dogotowywały ostatnie dzieła
sztuki kulinarnej, a już odpady przelewały się z kontenerów, psując
wielkosobotnie doznania estetyczne wszystkim udającym się z koszykami do kościoła. Dobrze, że muchy dopiero się
budzą, bo gdyby obsiadły te przepełnione śmietniki i zabzykały chórem, mogłyby
już w niedzielę Wielkanocną zagłuszyć dzwony głoszące Zmartwychwstanie…
Od
niedawna w naszej dzielnicy śmieci wywozi firma z innego miasta. W naszym
mieście też są firmy od wywożenia śmieci, ale tata mówi, że oni zajmują się też
od czasu do czasu obalaniem jednych prezydentów miast i wspieraniem innych, co najwyraźniej
podnosi im koszty, bo przegrali przetarg. Taki urzędowy przetarg polega na tym,
żeby znaleźć kogoś, kto zrobi, co jest do zrobienia, za jak najniższą cenę.
Widocznie nowa firma dała najniższą cenę i wygrała. Obiecała też „nowe
standardy obsługi”…
Ktoś mógł pomyśleć, że te „nowe
standardy” będą polegały na tym, że śmieci będą wywożone częściej albo pojemniki
będą dobrane w takich ilościach, w jakich są potrzebne. Mogło się komuś marzyć, że opłata
za wywóz lub dzierżawę pojemników będzie niższa. Być może ktoś sobie wyobrażał,
że teraz te śmieci, które jak głupi sortujemy, nie będą z powrotem mieszane w
jednej śmieciarze. A nawet mogli być tacy, którzy spodziewali się, że śmieciara
już nie będzie blokowała wyjazdu z osiedla w porze, kiedy wszyscy próbują się z
niego wydostać do pracy i szkoły. Niestety, jedyna widoczna zmiana polega na
tym, że śmieci musi się nazbierać więcej, żeby opłacało się po nie przyjeżdżać
z innego miasta.
Jak
wiadomo, przy Wielkanocnym stole zasiada więcej osób niż przy zwykłym. A gdzie
stołowników wielu, zwłaszcza gości, tam zgodnie z polską tradycją jadła ani napojów
zabraknąć nie może. Muszą więc być i opakowania. Styropianowe i plastikowe tacki
po szynkach, schabach i pasztetach. Nylonowe siatki i worki po cebuli,
buraczkach, marchewkach i kiełkach. Tekturowe pudełka po sokach, mleku i gotowym
barszczu oraz wytłoczki po jajkach, pomidorach i limonkach. Sreberka po
margarynach do pieczenia, masłach do smarowania i czekoladkach dla zadowolenia.
Aluminiowe wieczka niskotłuszczowych jogurtów, kefirów i serków. Szklane
butelki po napojach wspomagających rozmowność i trawienie oraz słoiki po
oliwach, winnych octach i sojowych sosach. I worki, dużo worków po czekoladowych
jajkach, białej kiełbasie, kiszonych ogórkach i papierze toaletowym. A na
koniec opatrunki dla członków rodziny zaangażowanych w spór, czy prawdziwemu mężczyźnie
przystoi sortować śmieci, czy nie…
Od
tych stert odpadów, potwierdzających intensywne zaangażowanie mieszkańców
naszego osiedla i ich gości w przeżywanie Wielkanocy, przez trzy dni odwracać
musieli wzrok wszyscy spacerowicze, pragnący skorzystać z uroków wiosennej
aury, jakimi obdarowały nas te Święta. A czwartego dnia, zanim konwój śmieciarek
przedarł się przez poranne korki w innym mieście i w naszym, powiał silniejszy
wiatr i uniósł ku niebu wszystkie opakowania, które nie były obciążone niedojedzonymi
resztkami. Ale nie było takich nieobciążonych zbyt wiele…
Podobno
kiedyś wiele rzeczy można było kupić w tzw. „opakowaniach zwrotnych”. Mleko i
większość napojów sprzedawano w butelkach, które wracały do producenta, który
mył je i uzupełniał ponownie. A po zakupy chodziło się z „siatkami” wielokrotnego użytku, które co
prawda rzadko sprawdzały się jako element eleganckiej garderoby, ale za to nie
płaciło się za każdym razem za „reklamówkę” i nie produkowało się tyle śmieci,
co dziś. A to wszystko w czasach, kiedy znaczenia słowa „ekologia” trzeba było
szukać w słownikach, a „środowisko” było tylko przedmiotem w szkole i nie
wymagało żadnej specjalnej ochrony. To prawda, Babciu? Jeżeli prawda, to chyba
coś tu poszło nie tak…
Nie
rozumiem tego. Z jednej strony nie można ukończyć budowy drogi, kiedy ekolodzy
gotowi są własną piersią bronić dębowych pachnic, co do których nie mają nawet
pewności, czy w danym miejscu występują (a może nawet jak wyglądają…), z
drugiej zaś puszczę ratuje się przed kornikami przez wycinanie… puszczy, tak jak
park ratuje się przed zanieczyszczeniem psimi kupami przez likwidację parku. A
w tym samym czasie pod oknami rosną nam sterty śmieci, których nikt nie nadąża
wywozić…
Babciu,
widziałaś kiedyś film „WALL-E”? Jeśli nie, obejrzyj koniecznie. Najlepiej bez chipsów.
Całuję Cię mocno!
Twoja J.
Droga J. Dzwony kościelne oznajmiają Zmartwychwstanie w sobotę po zachodzie słońca, nie w niedzielę. Na pewno rodzice Ci wyjaśnią, skąd ta różnica się bierze. Natomiast co do zwiększonej ilości śmieci w okresie świątecznym, weź pod uwagę, że ci, którzy przyjeżdżają w gości, automatycznie mniej śmieci produkują u siebie, więc mamy tu sytuację wlał-wylał. Proponuję wymagać od każdego obywatela, aby do deklaracji śmieciowej obowiązkowo dołączał oświadczenie, czy i które święta będzie spędzał w domu, a które nie i obowiązkowo wskazał, gdzie będzie je spędzał. Dzięki temu będzie można drobiazgowo zaplanować, gdzie liczbę kontenerów zwiększyć, a gdzie zredukować.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, Wujku, że w niedzielę dzwony nie oznajmiają Zmartwychwstania, ale dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. To zresztą dobrze, bo po zachodzie słońca muchy raczej śpią ;) Co do śmieci, to mam wrażenie, że w Święta z nimi jak z samochodami: gdzie by nie patrzeć, wszędzie ich pełno, że kolejnego nie zmieścisz ;) Na każdym osiedlu. I nie wiedziałam, że z Ciebie taki biurokrata! To już nie wystarczy śmieci częściej wywozić (w tym w piątki)? ;) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuń